czwartek, 26 maja 2016

Avengers versus Avengers - recenzja filmu "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" (2016)



Recenzja filmu "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" (2016)


Na to starcie wszyscy fani Marvela czekali od miesięcy. Nowy "Kapitan Ameryka" miał być inny niż wszystkie. Nawet zwiastuny zapowiadały coś, z czym do tej pory nie mieliśmy do czynienia. Każdy z widzów spodziewał się jednak czegoś innego. Pomimo odmiennych oczekiwań, chyba nikt nie wyszedł z kina rozczarowany. "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" powstały we współpracy braci Russo jest lepszy, niż wszystkie dotychczasowe filmy Marvela. Pierwszą zasługującą na uwagę sprawą jest fakt, że tym razem nie mamy do czynienia z wyraźnie zarysowanym, bezwzględnym przeciwnikiem. Wrogiem superbohaterów nie jest ani Ultron, ani uwielbiany przez widownię Loki. Rywalami stają się stojący dotychczas po tej samej stronie Avengersi.

Jednej z grup przewodzi dysponujący stalową zbroją Tony Stark aka Iron Man. Liderem opozycji jest natomiast odziany w lateks Steve Rogers aka Kapitan Ameryka. Po wypadku mającym miejsce podczas jednej z akcji, rozpoczyna się dyskusja o możliwym ograniczeniu wolności zagrażających cywilom superbohaterów. Zwolennikiem tej koncepcji okazuje się stojący na straży bezpieczeństwa obywateli Tony Stark. Rogers nie jest jednak w stanie zaakceptować możliwych ograniczeń. Pomimo katastrofy mającej miejsce na jego oczach, ten twardo obstaje przy swoim. Rozpoczyna się więc brutalny spór. Każdy podejmuje decyzję i obiera jedną ze stron. Wybór nie jest prosty, jednak przyszłość Avengersów leży w ich własnych rękach.

Wprowadzenie do całego problemu zajęło braciom Russo dość długą chwilę. Było jednak warto wysłuchać dyskusji i moralnych przemyśleń samych bohaterów. W tę bardziej ekscytującą część filmu widz wchodzi zapoznany z całym konfliktem i jego źródłami. Każdy sam, podobnie jak reszta załogi Marvela, ma okazję wybrać stronę, za którą przez kolejne kilkadziesiąt minut kurczowo będzie trzymać kciuki. Bracia Russo nikomu niczego nie narzucają. Pozwalają bohaterom wypowiedzieć swoje racje, a my sami mamy możliwość wyciągnięcia wniosków i podjęcia decyzji o tym, kto faktycznie jest bliżej prawdy. Każdy bez żadnych sugestii może więc wybrać między Iron Manem a Kapitanem Ameryką. Tony Stark czy Steve Rogers? Zdani a od początku do końca były podzielone. Przecież nawet samym liderom towarzyszą wątpliwości. Wybór wcale nie jest oczywisty.

"Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" oferuje widzowi nie tylko zupełnie nowe spojrzenie na całe uniwersum, lecz również prezentuje coś więcej, niż tylko puste kino akcji. Bohaterowie przeżywają autentyczne rozterki. Pod przykrywką humorystycznego kina rozrywkowego kryje się coś jeszcze. Prawdopodobnie nikt nie spodziewał się, że Marvel jest w stanie zaserwować tak refleksyjne kino. Oprócz niespotykanego dotychczas konfliktu, film wprowadza również nowych bohaterów. Kierujący się żądzą zemsty Czarna Pantera (Chadwick Boseman) i zupełnie nowy Spider-Man (Tom Holland) zaliczyli naprawdę udane występy. Wszyscy fani pająka z pewnością cieszyli się, widząc go w końcu u boku reszty marvelowskiej ekipy.

"Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" to wysokiej klasy kino akcji i science fiction. Film ten powinien przypaść do gustu zarówno oddanym fanom uniwersum, jak i zwykłym kinomanom. Świetne aktorstwo z Robertem Downeyem Jr., Chrisem Evansem, Scarlett Johansson i Sebastianem Stanem wysuniętymi na pierwszy plan to niepodważalny atut produkcji. Niestety, fani Thora i Hulka będą raczej niepocieszeni. Czekanie na ich wielkie wejście nie ma bowiem sensu. Do końca nie dowiadujemy się, którą ze stron sami by wybrali.

Chociaż "Avengers", jak i "Avengers: Czas Ultrona" były wielkimi przebojami, "Kapitan Ameryka" ma wielkie szanse przebić ich sukces. Nie tylko zebrał rewelacyjne recenzje, ale również w niesamowicie szybkim czasie zgarnął niemałą sumę. Mimo tego, nadal jest dopiero czwartym najlepiej zarabiającym filmem Marvela. Przed nim uplasowały się obie części "Avengersów" i "Iron Man 3". Nic jednak nie jest przesądzone. Nawet jeżeli pozostanie poza podium, dla wielu wciąż będzie najlepszym filmem Marvela jaki do tej pory powstał.

MOJA OCENA: 9/10

czwartek, 12 maja 2016

Jedna osoba - wiele wcieleń - recenzja książki "Każdego dnia"




Recenzja książki "Każdego dnia"

Obecnie trudno jest znaleźć w literaturze młodzieżowej pozycje, które znacząco wyróżniałyby się w swojej kategorii. Dzieło Davida Levithana pod względem oryginalności zbytnio nie odbiega od reszty. Fabuła jest schematyczna i raczej przewidywalna. Nie identyczna, lecz dość podobna koncepcja została wcześniej przedstawiona przez Ann Brashares w „Nigdy i na zawsze”. Pomysł pisarki przypadł mi jednak do gustu bardziej.

A poznajemy jako doświadczoną osobę. Choć ma dopiero szesnaście lat, przeszedł w życiu więcej, niż komukolwiek z nas mogłoby się wydawać. Od urodzenia, co dobę, zmienia ciało, otoczenie i rodzinę, w której się znajduje. Na jeden dzień przejmuje tożsamość istniejącej osoby. Nikt nie ma pojęcia, że coś się zmieniło. Zazwyczaj nawet same ofiary kradzieży. A przyzwyczaił się do faktu, że nie ma przyjaciół i stabilnego życia. Jest inny. Nie przywiązuje się do nikogo. Po prostu wie, że po upływie doby już go w tym miejscu nie będzie. Wszystko zmienia się pewnego dnia. W dniu, w którym przejmuje ciało Justina, całe życie A obraca się o 180 stopni. To właśnie wtedy chłopak poznaje Rhiannon, o której nie może zapomnieć. Robi wszystko, by znów ją ujrzeć. Po raz pierwszy zaczyna pragnąć stabilnego i tradycyjnego życia, które nigdy nie było mu dane.

Levithan opowiada historię z punktu widzenia A. Czytelnik dokładnie zna więc uczucia i myśli głównego bohatera. Dzieli z nim wątpliwości, smutki i radości. Towarzyszy mu w każdej chwili. Budzi się z nim każdego poranka w innym ciele i tak jak on, przystosowuje się do zastanej rzeczywistości. A jest jak kameleon. Jego zadaniem jest przeżycie doby tak, by nikt niczego nie podejrzewał. Nie wie, dlaczego akurat jego spotkał taki los. Nie ma pojęcia, gdzie był jego początek, które ciało było jego pierwszym. Nie posiada tego, co ma każda inna osoba na Ziemi. Nie zna samego siebie. Nie ma tożsamości. Jest anonimowy. Dla wszechświata nawet nie istnieje.

Okazuje się, że w końcu każdy, nawet najbardziej zahartowany osobnik, dociera w swoim życiu do momentu, w którym potrzebuje bliskości drugiego człowieka i własnego miejsca, do którego może zawsze powrócić. A nie dane było zdobyć nawet tego. Coś, co dla każdego człowieka jest oczywiste, dla głównego bohatera jest czymś nieosiągalnym. Choć jego życie jest ciekawe, jest jednocześnie niekompletne i bezsensowne. A nie dąży do niczego. Jak żyć, nie wiedząc, dokąd się właściwie zmierza? Jak funkcjonować ze świadomością, że nasza egzystencja zmierza donikąd?

Choć powieść Levithana z pozoru wydaje się zwykłą opowiastką dla nastolatków, okazuje się bardziej wartościowa, niż mogłoby się wydawać. Czytelnik zaczyna dostrzegać rzeczy prozaiczne, które w jego codzienności są już niemal niedostrzegalne. Ponadto, „Każdego dnia” pokazuje prawdziwy sens i niepowtarzalność każdego życia. Nietrudno zauważyć, że codzienność każdego człowieka na świecie różni się od siebie. Wszyscy ludzie różnią się od siebie, wszyscy pragną czegoś innego. Mimo tego, coś nas wszystkich łączy. Chcemy być kochani. Pragniemy towarzystwa ludzi, na których nam zależy. Możemy tego nie przyznawać nawet przed samymi sobą, jednak taka jest prawda. Już tak jesteśmy skonstruowani.

Powieść Davida Levithana nie zachwyciła mnie. Mimo wszystko historia opowiedziana przez A okazała się dla mnie naprawdę ciekawa. Pozostaje tylko sprawdzić, jak prezentuje się ta opowieść z perspektywy Rhiannon. Tego dowiedzieć można się już w drugiej części.

MOJA OCENA: 7/10

TOP 15: Najlepsze momenty z "Gry o tron"

Gra o tron to jeden z najlepszych seriali wszech czasów. Sukces zawdzięcza swojej nieprzewidywalności. Trup ścieli się gęsto w niemalże każdym odcinku, a czyż nie to widzowie lubią najbardziej? Rozlew krwi i sceny walk uzupełnione są wszechobecnym seksem i nagością. Wielu podobne widoki mogą zniesmaczyć, jednak przyznajmy, kochamy ten serial. Czyż nie towarzyszymy ulubionym bohaterom już od pięciu sezonów? Co tydzień trzymamy kciuki za swoich ukochanych bohaterów. Przez godzinę siedzimy zaniepokojeni zastanawiając się, kto następny zostanie wyeliminowany z walki o Żelazny Tron. Z okazji premiery kolejnego, szóstego już sezonu, przygotowałam zestawienie piętnastu najbardziej zapadających w pamięć momentów serialu. Biorąc pod uwagę fakt, że jest to produkcja naprawdę szokująca, trudno było wybrać jedynie piętnaście najlepszych i najbardziej zaskakujących momentów. Tym trudniej było uporządkować je w określonej kolejności. Przypomnijmy sobie więc kilka najlepszych momentów ostatnich lat. Z pewnością szósty sezon przyniesie nam równie dużo emocji.
Jeżeli nie jesteście na bieżąco z fabułą serialu, nie radzę Wam czytać dalej. Jeśli jednak, podobnie jak ja, z niecierpliwością wyczekujecie pięćdziesiątego pierwszego odcinka, wyruszcie w podróż po Siedmiu Królestwach…

15. Odcięcie dłoni Jaimego Lannistera
Od czasów, gdy wielki i dumny Jaime Lannister stał się zdanym na łaskę swych oprawców więźniem, wiele się w jego postawie zmieniło. Zaszły w nim głębokie i znaczące przemiany psychiczne, które (jak na Lannistera) uczyniły z niego dobrego człowieka. Swoim zachowaniem bardziej upodobnił się do wygadanego Tyriona niż do podstępnej Cersei. Oprócz psychiki, zmienił się również jego wygląd fizyczny. Z etapu tego nie wyszedł bez szwanku. Oprawcy skrócili go o dłoń. Na dodatek prawą. Życie dzielnego wojownika już nigdy nie było takie samo.


14. Śmierć Ygritte
Ukochana Jona Snowa, choć po przeciwnej stronie, nadal była jego pierwszą miłością. Podczas bitwy o Czarny Zamek, została przeszyta strzałą przez towarzysza Jona Snowa – Ollyego (do tego pana jeszcze wrócimy). Wątek ich skomplikowanej miłości był dość ciekawy, w końcu życie bękarta głowy rodu Starków stało się nieco bardziej urozmaicone. Cóż jednak, Gra o tron rządzi się swoimi prawami.


13. Narodziny smoków
Wątek Daenerys Targaryen od samego początku był interesujący. Zdana jedynie na swojego spragnionego władzy brata Viserysa, nie miała wyjścia i została wydana za mąż za Khala Drogo. Brutalny mężczyzna, nie znający języka Daenerys, był dla niej prawdziwym koszmarem. Z czasem jednak ujawniło się jego ludzkie oblicze, które młoda dziewczyna naprawdę pokochała. Niestety, rany odniesione w walce były tak głębokie, że nawet rzucone na niego zaklęcie nie było w stanie go ocalić. Daenerys dołączyła do swojego ukochanego w jego ostatniej drodze. Wtedy też, narodziły się jej urocze trojaczki – Drogon, Viserion i Rhaegal.


12. Zemsta Tyriona
Tyrion Lannister to bez wątpienia jedna z najciekawszych i najbardziej interesujących postaci całej sagi. Braki w wyglądzie, karzeł nadrabia nieprzeciętną inteligencją. Niestety, jego wad nie zaakceptowali nawet jego najbliżsi. Co, gdy okazuje się, że Twoja ukochana i rodzony ojciec pragną Twojej śmierci? Ty jednak, wbrew ich oczekiwaniom, wychodzisz z opresji cało. Nadchodzi czas zemsty. Tyrion morduje więc swoją kochankę Shae i ojca Tywina. Bo kto powiedział, że mali nie potrafią skopać tyłków?


11. Zdrada Littlefingera
Lord Baelish, znany pod niechlubnym pseudonimem Littlefinger, postanowił podjąć współpracę z mężem swojej ukochanej z młodości – Nedem Starkiem. Ten chciał jednak ujawnić prawdę na temat kazirodczego związku Lannisterów i prawdziwego pochodzenia Joffreya. To jednak Littlefingerowi nie było na rękę. Zmienił więc front i zbratał się ze złotowłosymi. Do finału tego wątku jeszcze powrócimy…


10. Walka z Innymi
Bitwa zaprezentowana w piątym sezonie była naprawdę interesująca. Twórcy na wątek Innych poświęcili cały odcinek. W końcu na ten moment czekaliśmy już od dawna. Kiedy wszyscy zamordowani członkowie Nocnej Straży i ich wojownicy zginęli, stwierdziliśmy, że taki jest urok tego serialu. W końcu sami się na to pisaliśmy. Kiedy jednak zmartwychwstali i przemienili się w martwookie potwory, potyczka ta przeniosła się na nowy, niespodziewany poziom. To było grube nawet jak na możliwości twórców…
Zobacz również: Gra o Tron - krótsze sezony na zakończenie serialu?


 9. Ślub Sansy i Ramsaya
Sansę Stark można lubić lub nie. Nie zazdroszczę jej jednak sytuacji, w której przyszło jej się znaleźć. Osierocona, pozostawiona samej sobie szukała pomocy u znajomych twarzy. Przez pewien czas wsparcie okazywał jej Littlefinger, ale czy aby na pewno? Ostatecznie wylądowała w ramionach odrażającego Ramsaya Boltona. Co więcej, poślubiła tego ohydnego brutala. Sądziła, że to pomoże jej w przejęciu rodzinnego Winterfell. W jak wielkim była błędzie! Trzeba dodać, że noc poślubna również nie należała do przyjemnych…


8. Uwolnienie niewolników przez Daenerys
8. Daenerys uwalnia niewolników
O tym, że intencje Daenerys (przynajmniej na początku) były dobre, nie trzeba nikogo przekonywać. Młoda i niewinna, za sprawą brata dość szybko rzucona została na głęboką wodę. Jej losy jednak szybko zapewniły jej władzę na sporym terytorium. W przeciwieństwie jednak do innych rządzących, Matka Smoków dała swoim poddanym wybór, a ich dobro było dla niej priorytetem. Nic więc dziwnego, że źli doczekali się swojej kary, a niewolnicy zostali wyzwoleni przez swoją wybawicielkę, nazwaną przez nich samych Mhysą.


7. Przejęcie Winterfell przez Theona Greyjoya
Zmiana frontów, jakiej dopuścił się zdradziecki Theon, jest wręcz karygodna. Obrócił się przeciwko ludziom, którzy traktowali go jak członka rodziny. Nieudolny zdrajca nie miał jednak pojęcia na temat dowodzenia i wzbudzania autorytetu. Nic więc dziwnego, że ciała Brana i Rickona Starków zostały zastąpione zwłokami przypadkowych chłopców. Co tu dużo mówić… Ktoś, kto nie jest nawet w stanie wykonać ogłoszonego przez siebie wyroku, nie może być godny szacunku.


6. Theon eunuchem
Biorąc pod uwagę wszystkie wydarzenia z udziałem Theona, trudno żałować jego finału w podłych rękach Ramsaya Boltona. Sadystyczny i brutalny bękart zgotował Greyjoyowi brutalną nauczkę. Nie, rany po tej karze już nigdy się nie zagoją…


5. Śmierć Neda Starka
W Westeros podążanie za honorem jeszcze nikomu nie przyniosło nic dobrego. Poczciwy Eddard Stark postanowił zdemaskować Joffreya, który, no cóż, wcale synem Roberta Baratheona nie był. Tym samym bezprawnie odziedziczył więc jego koronę. Niestety, Królewska Przystań pełna jest zdrajców gotowych donieść podłym Lannisterom o planach ich rywali (nie, zdrada Littlefingera nie poprawiła sytuacji Starka). Blond żmije nie kierują się jednak żadnymi wartymi naśladowania zasadami. Pomimo obietnicy ułaskawienia głowy rodu Starków, głowa ta mimo wszystko została oddzielona od reszty ciała…


4. Śmierć Jona Snowa
Z tym finałem trudno było się fanom pogodzić. Zdrada Nocnej Straży i zabójstwo Jona Snowa, który, podobnie jak jego ojciec, wbrew oczekiwaniom reszty żył wedle własnych zasad, spotkały się z dość sporym szokiem ze strony publiczności. W ciągu pięciu sezonów fani przeżyli już właściwie wszystko i zasadniczo, nic już nie powinno ich zaskoczyć. Mimo tego, widok martwego Jona leżącego w kałuży własnej krwi i świadomość miesięcy czekania na kolejną serię doprowadziły wielu do rozpaczy. Kto dokonał ostatecznego ciosu? Tak, Olly! Ten sam brzdąc, który przeszył strzałą Ygritte. Ironiczne, prawda?


3. Purpurowe wesele
I kto nie przyzna się, że czekał na ten moment z wytęsknieniem? Najokropniejsza postać serialu, a być może również całej literatury, w końcu została unicestwiona. Ktoś pozbył się Joffreya i to nie byle jak, bo na jego własnym weselu. W dniu, który powinien być najpiękniejszą chwilą jego parszywego życia, ktoś zwyczajnie go otruł. I nie, nikt nie rozpaczał. No może tylko Cersei, która już w kolejnym epizodzie znalazła ukojenie w objęciach brata bliźniaka.


2. Śmierć Oberyna
Oberyn Martell był jedną z nielicznych postaci, która mogła mieć wpływ na rządy w Siedmiu Królestwach. Pragnął pomszczenia śmierci siostry, a czy nic nie działa na człowieka silniej niż właśnie chęć zemsty? Niestety, nadmierna pewność siebie i zlekceważenie groźnego przeciwnika nie przyniosły mu niczego dobrego. Góra go zmiażdżył. Dosłownie.


1. Krwawe gody
To właśnie wtedy przekonaliśmy się, że wesela wcale nie są w Grze o tron przyjemne. Robb Stark i jego ukochana Talisa Maegyr mieli się pobrać. Władca Północy miał rozpocząć kolejny etap swojego życia wraz z ukochaną kobietą i dzieckiem u boku. Niestety, nie wiedział, że w Westeros nie ufa się nikomu. Podczas ślubu Edmure'a Tullyego i Roslin frey doszło do dramatycznych wydarzeń. On, jego żona, a także matka zostali zamordowani w wyniku spisku rodu Freyów i Boltonów. Cisza, w której pozostawiony został widz, nie pomagała w uporaniu się z dramatycznymi wydarzeniami.


Z sezonu na sezon stajemy się silniejsi i bardziej odporni na zagrywki Martina, Benioffa i Weissa. Mimo wszystko, twórcy wciąż nas zaskakują i serwują nam trudne do zapomnienia sceny. Kto bowiem choć raz nie zaprzątał sobie głowy obejrzanym właśnie szokującym epizodem? Przyznajcie, zdarzyło Wam się myśleć o brutalnej scenie jeszcze na długo po zakończeniu seansu. Nienawidzimy Gry o tron i kochamy jednocześnie. Świat wykreowany przez Martina działa jak najsilniejszy narkotyk, po prostu nie można się oderwać. Dlatego, choć każdy odcinek traktujemy jak wielką niewiadomą i boimy się kolejnych minut, mimo wszystko oglądamy dalej i zawsze czekamy na następny epizod. Czekamy cierpliwie dziesięć miesięcy, bo wiemy, że będzie warto. Żyjemy tak już od pięciu lat. I będziemy oglądać tak długo, jak długo kolejne sezony będą powstawać.
A które sceny należą do Waszych ulubionych? Za kogo będziecie trzymać kciuki w szóstym sezonie? Dajcie znać w komentarzach!

TOP 5: Najlepsze filmy o jedzeniu

Któż z nas nie lubi jeść? Przecież dobra szamka to prawdziwa rozkosz. Kto z nas chociaż raz po ciężkim dniu nie nagrodził się kostką… no dobra, tabliczką czekolady? Jedzenie to nieodzowna część życia każdego człowieka. Nic więc dziwnego, że tematyce kulinarnej poświęca się coraz więcej miejsca w kinie. Filmy o gotowaniu wyrastają niczym grzyby po deszczu. Kiedy jedna z uczennic spytała Jacka Blacka w „Szkole rocka” dlaczego jest taki gruby, ten odparł, że zwyczajnie lubi jeść. Oczywiście nie zachęcam do praktyk hodowania zimowego bojlera, jednak smaczne jedzonko lubi każdy z nas. Poniższy ranking to mój subiektywny zbiór najbardziej apetycznych filmów ostatnich lat. Wszystkie z produkcji powstały w ciągu ostatnich jedenastu lat. Jeżeli liczycie więc na wiekowe klasyki, możecie być rozczarowani. A oto mój dwudziestopierwszowieczny ranking kinowych specjałów! Zapraszam.

MIEJSCE 5.
"Szef" (2014), reż. Jon Favreau
SzefKadr z filmu "Szef", fot. materiały prasowe
Wielu z Was może ta pozycja zdziwić. Prawda, niby nie ma w niej nic specjalnego. Przyznaję, jest dosyć przewidywalna i raczej nikt nie doczeka się podczas seansu spektakularnego zwrotu akcji. Film Favreau, który przy tej okazji jest również odtwórcą głównej roli, jest naprawdę ciekawy. Mobilny bar z kanapkami to marzenie niejednego kucharza, jak i zwykłego Kowalskiego. Fenomen filmu tkwi w jego prostocie. Dobre jedzenie, satysfakcjonująca praca, przyjazne otoczenie i na dodatek zwiedzanie całkiem nowych zakamarków to to, co tygrysy lubią najbardziej. Do tego całkiem ciekawa ścieżka dźwiękowa i świetna obsada. U boku Favreau znaleźli się bowiem także między innymi Scarlett Johansson, Sofia Vergara, John Leguizamo, Bobby Cannavale, Emjay Anthony, a także Dustin Hoffman.
W pamięci najbardziej zapisała mi się scena, w której Carl wraz ze swoimi współpracownikami prezentuje swoją własną wersję piosenki "Sexual Healing" Marvina Gaye’a.

MIEJSCE 4.
"Ratatuj" (2007), reż. Brad Bird
RatatujKadr z filmu "Ratatuj", fot. materiały prasowe
Kto powiedział, że rysunkowe potrawy nie mogą być apetyczne? Specjały przygotowane przez szczura Remy’ego prezentują się naprawdę ciekawe. Nie wspomnę już o zapierających dech w piersiach widokach romantycznego Paryża. Młodsi widzowie przecież też przepadają za jedzeniem, prawda? „Ratatuj” usatysfakcjonuje zarówno małych, jak i dużych. Dodatkowo wprowadzi pewien morał i okaże się jeszcze całkiem ciekawą lekcją. Bo gotować każdy może, czasem lepiej, a czasem trochę gorzej…

MIEJSCE 3.
"Jedz, módl się, kochaj" (2010), reż. Ryan Murphy
Jedz módl się kochajKadr z filmu "Jedz, módl się, kochaj", fot. materiały prasowe
Elizabeth Gilbert, autorka papierowego pierwowzoru, nie bała się nowych smaków. Podczas egzotycznych podróży zgłębiała tajniki nowych kultur i zupełnie nowych kuchni. Podczas jednej ze scen filmu przyznała nawet, że jest w związku z pizzą. Jedzenie ma wielką moc… Dlatego kobiety! Jasne, że większość z nas liczy każdą kalorię i boi się jeść. Dbamy o linię, ale nie przesadzajmy! Kontemplujmy i cieszmy się życiem! Jedzenie to jego nieodłączna część!

 MIEJSCE 2.
"Charlie i fabryka czekolady" (2005), reż. Tim Burton
Charlie i fabryka czekoladyKadr z filmu "Charlie i fabryka czekolady", fot. materiały prasowe
Duetu Burton – Depp chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Apetyczna i dość groteskowa pozycja powstała we współpracy obu, jakże utalentowanych panów. Charakterystyczny i oryginalny styl Burtona dostrzec można niemal na każdym kroku. Niezaprzeczalnym atutem są apetyczne zdjęcia, na których na pierwszy plan wysuwają się wszelkiego rodzaju łakocie. Czekolada, żelki, cukierki, lizaki… w fabryce Willy’ego Wonki ziszczą się Wasze dziecięce marzenia. Chociaż koncepcja filmu jest dość nieoczywista, niepozbawiona jest również uniwersalnego przesłania. Zdobycie złotego biletu nie oznacza bowiem sukcesu, na wygraną trzeba zasłużyć. Zadania czekające na gości Wonki wyłonią najbardziej wartościowego szczęściarza.

 MIEJSCE 1.
"Ugotowany" (2015), reż. John Wells
UgotowanyKadr z filmu "Ugotowany", fot. materiały prasowe
Bohater grany przez Coopera to krzyżówka Wojciecha Amaro i Gordona Ramsay’a. Na co dzień miły człowiek, w kuchni przeistacza się w prawdziwego, nie przebierającego w słowach potwora. Dążąca do sukcesu kulinarna bestia w swojej kuchni nie oszczędza nikogo. Gorzkie akcenty wyrównane są jednak scenami przepełnionymi humorem, co wprowadza balans i nie przeważa żadnej z szal. Pozycja ta może być dosyć kontrowersyjna. Przy wyborze kierowałam się prawdopodobnie lubianą przeze mnie obsadą (obok Coopera wystąpili też Sienna Miller, Omar Sy i Daniel Brühl). Każdy, zainteresowany wykwintnymi potrawami i kuchnią na najwyższym światowym poziomie, powinien być usatysfakcjonowany. Nie można też zapomnieć o nienagannym francuskim! W tym filmie gra po prostu wszystko. To prawdziwa uczta dla zmysłów.

TOP 5: Najlepsze animacje z morałem

Animacje to nie filmy przeznaczone tylko dla najmłodszych. Wielu dorosłych również może czerpać z seansu naprawdę ogromną przyjemność. Animacje często mają to do siebie, że nie tylko bawią, ale również uczą. Mają za zadanie w przystępny sposób przedstawić najmłodszym podstawowe wartości, którymi warto się w życiu kierować. Oczywiście, że my to wszystko wiemy. Czy jednak przypadkiem o nich nie zapominamy? Poniższy ranking to zestawienie pięciu najlepszych tytułów z morałem, które nauczą czegoś zarówno całkiem małych, jak i tych większych widzów.

MIEJSCE 5.
"Gdzie jest Nemo?" (2003), reż. Andrew Stanton
fot. Materiały prasowe

Opowieść o rybce zagubionej w obcym oceanie skradła serca milionów widzów na całym świecie. Nawet 13 lat po premierze wciąż bawi, wzrusza i uczy.
Z historii dzielnych rybek wyciągnąć można kilka uniwersalnych lekcji. Dzieciom pokazuje przede wszystkim, że warto słuchać rodziców. Gdyby Nemo słuchał taty… no właśnie, nie wpadłby w tarapaty, w których ostatecznie się znalazł. Dzieciom często wydaje się, że rodzice rozkazują im, by im dopiec. Otóż nie. Każdy rodzic zgodzi się, że wszelkie zakazy i nakazy nakładają na swoje pociechy z czystej troski o ich dobro.
Musimy przyznać, że często odmawiamy przyjęcia pomocy innych, zwłaszcza obcych. Nie wiadomo, czy to brak zaufania czy zwykły wstyd. Nietrudno jednak zauważyć, że Merlin nigdy nie odnalazłby syna bez pomocy ekscentrycznej i zapominalskiej Dory. To samo tyczy się pracy zespołowej. Czy rybki w akwarium zrealizowałby swój podstępny plan, gdyby nie działały razem?
Nemo, pomimo swojej płetwy wcale nie był gorszy od innych. To samo tyczy się Gilla i jego blizny lub wodnej nietolerancji Sheldona.
W sprytny sposób przemycono również motyw krzywdzenia zwierząt. "Gdzie jest Nemo?" pokazuje i uczy, że zwierzęta to również żywe stworzenia, które zasługują na nasz szacunek. Nikt z nas nie chce chyba skończyć jak Darla, prawda?
Również tutaj Disney pokazał potęgę przyjaźni i zaufania do drugiego człowieka… lub rybki.

MIEJSCE 4.
"Jak wytresować smoka" (2010), reż. Dean DeBlois, Chris Sanders
how to train your dragon 2 hd wallpaper 1920x10801fot. Materiały prasowe

Czy Wikingowie mogą zaprzyjaźnić się ze swoimi dotychczasowymi wrogami – smokami? Widać nie ma rzeczy niemożliwych. Chuderlawy młodzieniec Czkawka doskonale potwierdza powiedzenie "nie oceniaj książki po okładce". Nigdy nie traktowany przez członków plemienia z szacunkiem, udowadnia, że pomimo drobnej postury, jest w stanie osiągnąć więcej niż wszyscy umięśnieni i uzbrojeni w miecze towarzysze.
Czkawka postanowił zignorować funkcjonujące w jego środowisku stereotypy i uprzedzenia i, kierując się własnym rozumem, zdecydował się odkryć świat. Wbrew zakazom ojca wybrał się na wycieczkę, która zupełnie odmieniła stosunki ludzi z zionącymi ogniem bestiami.
Główny bohater pokazuje, że nigdy nie należy być usatysfakcjonowanym swoim aktualnym poziomem wiedzy. Znajomi Czkawki sądzili, że o smokach wiedzą wszystko, a gdy tymczasem przyszło im stanąć oko w oko ze Szczerbatkiem, zupełnie nie wiedzieli, co robić. To samo tyczy się prób i porażek. Nigdy nie wolno się poddawać! Ile razy Czkawka próbował zrekonstruować ogon Szczerbatka zanim znalazł właściwe rozwiązanie? Gdyby się poddał, smok być może nigdy nie byłby już w stanie polecieć. Skąd wiemy więc, że kolejna próba nie zakończy się sukcesem? Należy starać się aż do skutku.
Najważniejszą lekcją jest jednak pokój. Choć wszystkim wydawało się to niemożliwe, determinacja i odwaga Czkawki wprowadziła w świecie ludzi i smoków zgodę i harmonię. Po co walczyć, skoro łącząc ze sobą siły można osiągnąć coś wielkiego? Ta lekcja skierowana jest głównie do dorosłych, którzy w codziennym świecie zupełnie zapomnieli już o nici porozumienia i odrobinie bezcennej życzliwości.

MIEJSCE 3.
"Król Lew" (1994), reż. Rob Minkoff, Roger Allers
lion king jpgfot. Materiały prasowe

Trudno jest znaleźć kogoś, kto podczas tego seansu nie uronił ani jednej łzy. "Król Lew" to jedna z najlepszych i najbardziej wartościowych animacji wszech czasów. Świetny soundtrack Hansa Zimmera i niezapomniana piosenka "Hakuna Matata" podtrzymująca na duchu nawet w najcięższych chwilach, nadają tej wzruszającej historii niepowtarzalnego, nieraz przepełnionego humorem, klimatu.
"Król Lew" uczy nas, że niektórzy pojawiają się w naszym życiu jedynie po to, by osiągnąć swoje własne egoistyczne cele. Musimy uważać i trzymać się od nich z daleka, by nie zostać wykorzystanymi tak jak Simba. Animacja pokazuje także, że prawdziwy przyjaciel może znacząco wpłynąć na nasze życie. Małpa Rafiki pełni rolę przewodnika Simby, i choć młody lew wiele razy gubi ścieżkę, ten nigdy nie traci w niego wiary. U jego boku znaleźć można jego ukochaną Nalę oraz Simona i Pumbę, którzy pokazują mu, że nie warto tracić cennego czasu na zmartwienia.
W filmie znajduje się scena, w której Mufasa tłumaczy swojemu synowi, że choć oni sami znajdują się na szczycie układu pokarmowego, wciąż muszą szanować resztę zwierząt. Nietrudno przenieść sytuację z głuchej dziczy na ludzi. Zjawisko niesprawiedliwości i nierówności społecznej oraz brak wzajemnego szacunku dostrzec można coraz na każdym kroku. Należy również traktować ludzi w sposób, w który sami chcielibyśmy być traktowani. Nie należy oceniać innych przez pryzmat majątku czy wyglądu. Liczy się jedynie wnętrze.
Simba na swoim przykładzie pokazuje też, że nie należy uciekać i bać się przeszłości. Jeżeli nie zmierzymy się ze swoimi doświadczeniami, one będą nas nawiedzać, a my w końcu nie będziemy w stanie sobie z nimi poradzić. Na dodatek każdy czasem czuje się niekochany i niepotrzebny. Czy jednak aby na pewno mamy rację? Ktoś wokół nas na pewno bardzo nas potrzebuje. Bardziej, niż mogłoby nam się wydawać.

MIEJSCE 2.
"W głowie się nie mieści" (2015), reż. Pete Docter
 fot. Materiały prasowe

"W głowie się nie mieści" wytwórni Pixar okazało się wielkim hitem. Widzowie na całym świecie zupełnie stracili głowę na punkcie pięciu uroczych emocji kierujących życiem dziewczynki imieniem Riley.
Chociaż każdy z nas marzy o szczęściu, nie jesteśmy w stanie docenić radości bez smutku. Jedynie po deszczu pojawia się tęcza, prawda? Czasem trzeba więc znieść trudne chwile, by móc w pełni cieszyć się życiem. Smutek pozwala nam także lepiej porozumieć się z innymi ludźmi. Lepiej wczuwamy się w czyjąś sytuację, odczuwając to, co on. A nikt przecież przez całe życie nie przechodzi z uśmiechem na twarzy. Czasami więc, radość jest zwyczajnie nie na miejscu.
Emocje w jednej ze scen próbowały obudzić Riley. Niestety, miłe obrazy nie działały. Dopiero wielki clown, który przeraził dziewczynkę, wyrwał ją ze snu. Czasem, by się obudzić, musimy poznać smak strachu. Nie chodzi tu jednak tylko o prawdziwą pobudkę. Bywa, że całe nasze życie wygląda jak mdły sen, z którego nie umiemy się wyrwać.
Jedyne miejsce, w którym zawsze jesteś zwycięzcą, istnieje tylko w Twojej wyobraźni. Życie nie jest usłane różami. Cóż, raz na wozie, raz pod wozem.
Bogate i piękne życie to takie, w którym znajdzie się miejsce na wszystkie emocje. Radość, Strach, Gniew, Odraza i Smutek to nieodłączne elementy każdej egzystencji. Jedynie smakując i godząc się z każdym z nich, możemy w pełni doceniać tak upragnioną przez wszystkich RADOŚĆ.

MIEJSCE 1.
"Wielka Szóstka" (2014), reż. Don Hall, Chris Williams
big hero 6fot. Materiały prasowe

"Big Hero 6" to animacja inspirowana marvelowskim komiksem pod tym samym tytułem. Film Dineya przedstawił tę historię z dużą dozą lekkiego humoru, lecz nie zapomniał o wątkach zmuszających do głębszej refleksji. Mali widzowie prawdopodobnie nie wyciągną z seansu należytej lekcji, jednak ci nieco starsi, z pewnością zgodzą się z płynącym z filmu przesłaniem.
Hiro Hamada to ponadprzeciętnie zdolny nastolatek, który jednak nie potrafi w pełni wykorzystać tkwiącego w nim potencjału. Dopiero jego starszy brat Tadashi, wraz z przyjaciółmi mobilizuje małego geniusza do działania. Zdanych tylko na siebie braci łączy niebywale silna więź. Tym trudniej jest pozbierać się Hiro po tragicznych wydarzeniach, które odmieniają jego życie na zawsze.
"Wielka Szóstka" to opowieść o prawdziwej przyjaźni oraz znaczeniu poświęcenia. Baymax, będący najnowocześniejszym wynalazkiem Tadashiego, chroni Hiro i jest gotów zrobić wszystko, by chłopak pozostał bezpieczny. Morał płynący z animacji oddziałuje silnie zwłaszcza na wrażliwą część widowni. Zmusza do refleksji nad własnym systemem wartości i znaczeniem życia. Baymax nie jest dobry dlatego, że tak został zaprogramowany. Był gotów się poświęcić, ponieważ miał swoją wolę i sam, w głębi swojego mechanizmu chciał bezinteresownie pomagać innym. Był równie dobry i wrażliwy, jak jego stwórca. Czy nie mogłoby nam to więc przywodzić na myśl motywów biblijnych? Każdy może interpretować ten uniwersalny morał na swój własny sposób. Wiadomo jednak, że przekaz zaprząta myśli widza jeszcze długo po seansie.
Chociaż pod nawałem współczesnych bezwartościowych produkcji trudno jest znaleźć prawdziwą, wartą uwagi perełkę, mimo wszystko warto szukać. Kina nadal oferują ciekawe animacje, które nie tylko pozwalają na miłe spędzenie czasu, lecz również umożliwiają widzowi wyciągnięcie z filmu ciekawej lekcji. Dlaczego nie łączyć przyjemnego z pożytecznym? Animacje to naprawdę rewelacyjny wybór dla całej rodziny.

MIŁEGO SEANSU!

Wybawca czy oprawca? - recenzja filmu "Cloverfield Lane 10" (2016)




 Recenzja filmu "Cloverfield Lane 10" (2016)


Michelle poznajemy w momencie rozstania. Kobieta pakuje swoje rzeczy, a na blacie w mieszkaniu pozostawia jedynie klucze i pierścionek. Nietrudno jest więc zrozumieć, że koniec jest ostateczny. Główna bohaterka zamyka pewien etap swojego życia. Wyrusza więc w poszukiwaniu kolejnego. Nie wie jeszcze, że nadchodzące wydarzenia odmienią jej dotychczasowe życie o 180 stopni.

Kobieta pędzi samochodem w mroku. W pewnym momencie dostrzega we wstecznym lusterku ciężarówkę. Chwilę później Michelle wypada z drogi i traci przytomność. Budzi się w ponurym i nieznanym jej miejscu. Jakby tego było mało, jest jeszcze przykuta do rury. Wtedy zaczyna się rozgrywka, której przebiegu nie sposób przewidzieć. Poznajemy Howarda (w tej roli świetny John Goodman), który przedstawia się jako wybawca zagubionej kobiety. Opowiada jej o sytuacji panującej na zewnątrz schronu. Mówi o ataku chemicznym i toksynach, które zabiły wszystkich, którzy pozostali na powierzchni. Jakim cudem normalny świat został opanowany przez obcych? Jak to wszystko mogło wydarzyć się w tak krótkim czasie? Widz zostaje oszołomiony podobnie, jak sama bohaterka.

Nie wiemy, z kim mamy do czynienia, ani czego od nas oczekuje. Nie mamy pojęcia gdzie bohaterka się budzi. Zostajemy przytłoczeni nadmiarem informacji. Na dodatek wszystko zaprzecza słowom Howarda. Jak wierzyć komuś, kto choć rzekomo uratował Twoje życie, lecz kompletnie zepsuł pierwsze wrażenie? Nie jesteś w stanie zweryfikować jego słów. Jesteś więźniem bez drogi ucieczki.
Okazuje się, że Michelle i Howard nie są sami. Trzecim towarzyszem niedoli okazuje się Emmett, który ślepo wierzy wszystkim słowom podejrzanego gospodarza. Główna bohaterka nie jest jednak tak łatwowierna i szybko postanawia podzielić się swoimi wątpliwościami z nowo poznanym gościem. Razem zaczynają weryfikować wersję przedstawioną przez gospodarza. Akcja przyspiesza jeszcze bardziej.

Od samego początku filmu, czyli opuszczenia domu, podróży przez mroczne pustkowia i niepokojącej sceny na stacji benzynowej, wszystko naprawdę trzyma widza w napięciu. Niepewność potęguje się jeszcze, gdy Michelle budzi się w ponurym pomieszczeniu. Przez całą opowieść widz podąża za główną bohaterką. Rozumie jej wątpliwości i tak jak ona, chce dowiedzieć się, o co właściwie chodzi. Wraz z Michelle, krok po kroku odkrywa nowe fakty, które na przemian potwierdzają i zaprzeczają teorii przedstawionej przez Howarda. Każdemu jej krokowi towarzyszy strach i ryzyko, że spisek zostanie odkryty. Nikt nie jest w stanie przewidzieć reakcji rzekomego wybawcy.

Trachtenberg w pierwszych minutach chwyta widza za gardło i nie puszcza prawie do końca. Prawie, ponieważ później, każdego dopaść może złość i rozczarowanie. „Cloverfield Lane 10” jest idealnym przykładem genialnego thrillera, który zostaje doszczętnie zrujnowany przez zakończenie. Może komuś takie rozwiązanie przypadnie do gustu. Fani dobrych thrillerów trzymających w niepewności do ostatniej sceny, będą raczej mocno rozczarowani. Przyznaję, że zakończenie naprawdę mnie zaskoczyło. Niestety, bardzo negatywnie.

Niezaprzeczalnym atutem filmu jest aktorstwo. John Goodman świetnie prezentuje się w roli nieprzewidywalnego Howarda. Mary Elizabeth Winstead również genialnie przedstawiła targające jej bohaterką emocje. Wszystkie niepewności i lęki przedstawiła na tyle przekonująco, by widz był skłonny wczuć się w jej położenie. John Gallagher Jr. jako Emmett, choć być może nie wniósł do fabuły zbyt wiele, swoim występem dopełnił drugiego planu, który bez jego obecności, byłby raczej nudny. Nie można także zapomnieć o występie Bradleya Coopera. Niestety, nie pojawił się w filmie, ale chociaż przez chwilę mogliśmy usłyszeć jego głos podczas rozmowy telefonicznej mającej miejsce tuż przed początkiem ciągu dramatycznych i nieprzewidywalnych wydarzeń.

Jeżeli szukacie trzymającego w napięciu thrillera, „Cloverfield Lane 10” jest idealną propozycją. Dla wszystkich, którzy chcą uniknąć wielkich rozczarowań, lepiej byłoby, gdyby seans zakończyli 20 minut przed końcem. Ostatnia sekwencja moją ogólną ocenę obniżyła aż o 3 oczka. Byłam naprawdę rozczarowana. Wszyscy przygotowani na niedorzeczne rozwiązania nie powinni jednak zbytnio cierpieć. Wszyscy ci, którzy nie są przygotowani na wielki szok, muszą liczyć się z niesmakiem, który prawdopodobnie będzie jedyną pozostałością po seansie.

MOJA OCENA: 5/10