czwartek, 30 lipca 2015

W ciemności



Recenzja filmu "Carte Blanche" 2015

 
Po przeczytaniu opisu filmu, niejeden widz mógłby pomyśleć, że "Carte Blanche" nie przedstawia niczego nowego. Za oceanem powstały dziesiątki filmów o niewidomych i niedowidzących. Czego więc można spodziewać się po najnowszej produkcji niezbyt znanego szerszej publiczności Jacka Lusińskiego? – absolutnie wszystkiego.

Głównym bohaterem jest Kacper (w tej roli genialny Andrzej Chyra) – nauczyciel historii w jednym z lubelskich liceów. Wiedzie zwyczajne, niezbyt ciekawe życie. Dni spędza w pracy, jest singlem, a na dodatek, w wieku 44 lat, mieszka z matką. Wszystko zmienia się jednak po wypadku, który drastycznie zmienia jego dotychczasową sytuację.

Już wkrótce Kacper zaczyna mieć trudności z najprostszymi czynnościami. Nie jest w stanie czytać, ani nie dostrzega stojących na jego drodze przeszkód. Lekarz nie pozostawia mu złudzeń i przedstawia sprawę taką, jaka jest. Może być tylko gorzej. Od tej pory życie Kacpra zmienia się w serię kłamstw i oszustw mających na celu ukrycie jego choroby. Na dodatek właśnie w takim momencie spełnia się jego skryte marzenie – przejmuje wychowawstwo nad klasą maturalną. Jak więc wybrnąć z tak beznadziejnej sytuacji? Belfer nie poddaje się jednak i podejmuje walkę.

"Carte Blanche" przedstawia dramat bohatera z jego perspektywy. Postrzegamy świat jego oczami i mamy dzięki temu możliwość dostrzec, jak szybko postępuje choroba. Widz jest w stanie wczuć się jego położenie, a również się z nim utożsamić. Lusiński w przemyślany sposób dozuje napięcie. Serwuje emocjonujące sceny, w których nie sposób przewidzieć, czy Kacper zostanie w końcu zdemaskowany.

Na ogromny podziw zasługuje występ Andrzeja Chyry, który w mistrzowski sposób przedstawia targające bohaterem emocje. Nie ociera się jednak o śmieszność ani zbędny tragizm. Chociaż nie dotyka skrajności, jego postać jest wyrazista i przekonująca. Na uwagę zasługuje również występ Arkadiusza Jakubika, który jako wspierający Kacpra Wiktor, nieco rozjaśnia coraz mroczniejszą codzienność mężczyzny. Z żeńskiej części obsady wyróżnia się Eliza Rycembel, z którą to Chyra współpracował wcześniej przy okazji "Obietnicy". Jako ekscentryczna, acz bardzo inteligentna Klara, prezentuje się nadzwyczaj interesująco. Sprytna dziewczyna szybko dostrzega zmiany w zachowaniu nauczyciela. Okazuje się również niebywale pomocna w ukrywaniu przed światem jego tajemnicy, a dzięki temu, również w utrzymaniu swojej dotychczasowej posady. Nie zachwycił mnie jednak występ Urszuli Grabowskiej, która jako wiecznie naburmuszona Ewa jedynie wzbudzała moją irytację. Jej oschłość i brak współczucia nie pozwoliły mi żywić do jej bohaterki cieplejszych uczuć.

"Carte Blanche" nie jest przyjemną bajką ze szczęśliwym zakończeniem. Ci, którzy liczą na nieoczekiwany happy end i cudowne uzdrowienie bohatera, mogą się bardzo rozczarować. Jest to film o prawdziwym człowieku, Macieju Białku, który stał się inspiracją dla postaci Kacpra. Jest to historia człowieka, który nie poddał się nawet, gdy świat nie pozostawił mu już nawet iskierki nadziei. To właśnie czyni ten film wyjątkowym. To nie zmyślona historia mająca jedynie na celu pokazanie widzowi, że inni mają gorzej. To prawdziwa, pokrzepiająca opowieść o pokonywaniu przeciwności losu.

Lusiński przedstawił w swoim filmie przepełnioną skrajnymi emocjami historię od której nie sposób się oderwać. Sprawnie buduje napięcie i gra na uczuciach widza, przeplatając ze sobą wesołe, smutne, a także niepokojące sceny. Wycisnął z tej historii tyle, ile tylko się dało. Rezultat przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. "Carte Blanche" to film, który jest wyjątkowy w swej prostocie. Bez niepotrzebnych ozdobników reżyser pokazuje szare życie głównego bohatera. Nie przedstawia go jako męczennika, lecz również nie podnosi go do rangi bohatera. Ujawnia zarówno jego wady, jak i zalety. Nie stara się wybielić jego postaci. Pozostawia widzowi wolną rękę i umożliwia samodzielną ocenę Kacpra.

W ostatnich latach w polskim kinie pojawiło się zaledwie kilka wartych uwagi pozycji. Myślę jednak, że "Carte Blanche" można śmiało zaliczyć do tego elitarnego grona. W tej sytuacji nie pozostaje mi więc nic innego, jak tylko film ten szczerze polecić.  

MOJA OCENA: 7/10

Paulina Leszczyńska
Miss_Joker (Filmweb)

czwartek, 23 lipca 2015

Fatum Katherine


Recenzja książki "19 razy Katherine"


"19 razy Katherine" to moje piąte już spotkanie z twórczością Johna Greena. Niestety, po raz kolejny, owo spotkanie okazało się dla mnie nadzwyczaj rozczarowujące. Pisarz ten zasłynął na całym świecie powieścią "Gwiazd naszych wina". Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ książka ta okazała się genialna - sama jestem jej wielką fanką. Niestety, za każdym razem, gdy sięgam po kolejną powieść Johna Greena, moja sympatia do jego twórczości słabnie. Na okładce jest on określany mianem "kultowego". W tej sytuacji mam prawo spodziewać się po jego książce czegoś naprawdę wielkiego. Może jestem nieco zbyt wymagająca, jednak jego powieści, spośród setek innych, nie wyróżnia nic.
Głównym bohaterem "19 razy Katherine" jest Colin – chłopak, spotykający się jedynie z dziewczynami o tytułowym imieniu. Sama koncepcja wydawać mogłaby się dość niedorzeczna. Jak bowiem imię może decydować o tym, czy kogoś pokochamy? Uznać można jednak, że ów kultowy pisarz amerykański zręcznie wybrnie z tej patowej sytuacji. Niestety im dalej, tym gorzej. Colin to aspołeczny geniusz, którego nerdowska nawijka niejednego czytelnika mogłaby wyprowadzić z równowagi. Z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej zastanawiało mnie, jak kilkanaście dziewczyn byłoby w stanie wytrzymać z takim sztywniakiem?! Cóż, to tylko fikcja.
Liczne, kompletnie niezrozumiałe wywody matematyczne i pseudofilozoficzne przemyślenia bohaterów jedynie pogarszają sytuację. Przyznam, że wszystkie strony z wykresami, z ulgą pomijałam.
Cała fabuła oparta jest na dosyć niedorzecznym i ryzykownym pomyśle, który w moim przypadku, kompletnie się nie przyjął. O ile wcześniejsze powieści Greena wzbudzały we mnie chociażby drobne emocje, o tyle "19 razy Katherine" jedynie mnie denerwowała. Nie zżyłam się z żadnym z bohaterów, a to, co dalej się z nimi wydarzy, było mi zupełnie obojętne.
John Green rozczarował mnie już wiele razy, lecz wciąż, z wielką nadzieją, kupuję jego kolejne powieści. Nadal wierzę, że uda mu się powtórzyć sukces "Gwiazd naszych wina" i że stworzy on parę równie zapadającą w pamięć jak Hazel i Gus. Niestety, nic tego nie zapowiada, a mnie pozostaje tylko cierpliwie czekać...

MOJA OCENA: 5/10

Paulina Leszczyńska
Miss_Joker (Lubimy Czytać)