sobota, 28 lutego 2015

AFROAMERYKAŃSKI KRÓL



 Recenzja filmu "Selma" (2014)

  

Martin Luther King to człowiek, który zapisał się na kartach historii Ameryki. Jako aktywista działający na rzecz równouprawnienia Afroamerykanów, został wzorem dla czarnej społeczności Stanów Zjednoczonych. Jego walka stała się podstawą fabuły "Selmy". Obraz opowiada o wydarzeniach z 1965 roku, kiedy to na ulice miasta wyszli uczestnicy wielkiego marszu mającego na celu przydzielenie praw czarnoskórym Amerykanom. Sam tytuł odnosi się do miejscowości, której ponad połowę mieszkańców, stanowili Czarni i która to stała się miejscem przedstawionych w filmie wydarzeń.

Kinga (David Oyelowo) poznajemy tuż przed odebraniem pokojowej Nagrody Nobla. Otrzymane wyróżnienie w żadnym stopniu nie wpływa jednak na stosunek amerykańskich władz do niego i reszty czarnoskórych obywateli. W obliczu prześladowań i morderstw na tle rasowym, podjęte zostają radykalne działania, których inicjatorem staje się nie kto inny, jak sam King. Jego determinacja i zdecydowane działania zaczynają niepokoić przeciwne równouprawnieniu władze, które, nie mogąc go złamać, celują w najczulszy punkt, jego rodzinę. Sama żona wyznaje w końcu, że każdego dnia czuje obecność śmierci, która otacza ją jak mgła.

Wiedząc, że jednostka nic nie zdziała, postanawia zmotywować rodaków do działania. Sporo czasu poświęca więc na pisanie motywujących przemówień i organizowanie kolejnych spotkań. Ameryka dzieli się więc na Czarnych i Białych, dwie, stojące po przeciwnych stronach barykady frakcje, których konfrontacje kończą się krwawymi zamieszkami. Bezbronni Czarni próbujący wywalczyć należące się im prawa, na każdej demonstracji stają się ofiarami bezlitosnych rasistów, którzy, nie znając umiaru, nie cofną się nawet przed morderstwem.

Choć wydarzenia, które przedstawia film, zaliczają się do jednych z burzliwszych okresów historii XX-wiecznej Ameryki, twórcy serwują nam płytką, pozbawioną emocji opowieść. Obserwujemy Kinga piszącego kolejną przemowę, Kinga na kolejnym spotkaniu z politykami, Kinga na kolejnym proteście... Po chwili mamy dosyć wciąż powtarzających się scen. Czekamy na zwrot akcji, który nami wstrząśnie, lecz ów nie następuje. Oglądamy film, który przez Amerykańską Akademię Filmową został uznany za dzieło godne Oscarów, więc szukamy tego, co sprawiło, że film ten naprawdę zasłużył na tytuł kandydata do statuetki. Niestety, nie znajdujemy w nim nic, oprócz typowo amerykańskiej tematyki.

Nie można odebrać "Selmie" dobrego montażu. Kolejne sceny tworzą sprawny i przejrzysty ciąg, który w znaczący sposób wpływa na odbiór filmu. Szczegółowe informacje zawierające datę, a nawet godzinę, pokazują nam dokładny dzień przedstawionego zdarzenia, co nadaje filmowi wiarygodności i sprawia, że staje się on bardzo szczegółową rekonstrukcją wydarzeń. 

Niespodziewanie, wśród postaci drugoplanowych, aktorsko najlepiej wypada Oprah Winfrey, która w roli Annie Lee Cooper prezentuje się bardzo przekonująco. Jednak także Timowi Rothowi w roli bezwzględnego George'a Wallace'a oraz Tomowi Wilkinsonowi jako prezydent Johnson nie można niczego zarzucić. Niestety, po Oyelowo spodziewałam się więcej. Choć wygłaszane przez niego przemówienia były pełne pasji i zaangażowania, a  postać zagrana przekonująco, to jednak zabrakło mi iskry, którą posiadał King, i która to zapewniała mu poparcie stojących za nim murem czarnoskórych rodaków.

Ava DuVernay stworzyła mały film o wielkim człowieku. Niestety, ciekawą historię przedstawiła w nudny i schematyczny sposób. Do samego końca nie wydarzyło się nic, co pozwoliłoby mi uznać ten film za chociażby dobry. Z przykrością muszę stwierdzić, że "Selma" to najgorszy film spośród tegorocznych kandydatów do Oscara. Choć niczym się nie wyróżnia, i tak udało mu się zgarnąć statuetkę za najlepszą piosenkę. "Glory" możemy podziwiać jednak dopiero w trakcie napisów końcowych, lecz nawet ona nie jest w stanie zamaskować rozczarowania po nieudanym seansie.

Oczekując czegoś wielkiego, otrzymałam zwyczajny film ze średniej półki. Zmarnowany potencjał, przeciętna gra aktorska i niewykorzystana warstwa fabularna powodują, iż seans ten nie pozwala czerpać z siebie przyjemności. W pewnym momencie staje się zwyczajnie męczący, a my coraz częściej spoglądamy na zegarek. Może się to okazać wystarczającym powodem, by uznać "Selmę" za jedną z bardziej nieudanych, pozornie ambitnych produkcji 2014 roku.


MOJA OCENA: 5/10

Paulina Leszczyńska 
Miss_Joker (Filmweb)

sobota, 14 lutego 2015

BRACIA GRIMM W RYTMIE DISNEY'A



Recenzja filmu "Tajemnice lasu" (2014)


"Tajemnice lasu" sprawnie łączą wątki z najpopularniejszych baśni braci Grimm. Tytułowy las okazuje się miejscem, w którym Kopciuszek wpada na żonę Piekarza, a sam Piekarz w zamian za "krowę białą jak mleko" ofiarowuje Jasiowi czarodziejską fasolę, która w kolejnych scenach stanie się przyczyną kłopotów całego królestwa.

 W tytułowej piosence "Into The Woods" dowiadujemy się, czego pragnie każdy z bohaterów. Wszyscy zmierzają do lasu, jednak każdy w innym celu. Piekarz wraz żoną, by zdjąć ciążącą nad nimi klątwę, Czerwony Kapturek w odwiedziny do babci, Jaś na targ, by sprzedać swoją ukochaną krowę, a Kopciuszek na grób matki, by prosić o pomoc w dotarciu na królewski bal. Tajemniczy las okazuje się więc punktem, przez który każdy z nich musi przebrnąć, by dotrzeć do wyznaczonego celu. O ile jednak świetna obsada i wpadające w ucho piosenki zapowiadają powiew świeżości w baśniowym świecie, o tyle wraz z kolejnymi scenami dowiadujemy się, że owe uwspółcześnienie i reinterpretacja kultowych utworów może nie wyjść całej produkcji na dobre.

 Zarówno ta część obsady, która już wcześniej prezentowała nam swoje wokalne zdolności (Anna Kendrick, James Corden) jak i ci, którzy zrobili to pierwszy raz (Chris Pine, Emily Blunt), wypadają świetne zarówno pod względem muzycznym, jak i aktorskim. Rewelacyjna Meryl Streep w roli Czarownicy wprowadza niemało zamętu w życiu bohaterów, a Johnny Depp w epizodycznej roli Wilka dopełnia wątku najpopularniejszej z zaprezentowanych baśni.

 Film ten pod względem audiowizualnym jest naprawdę udaną produkcją. Ciekawa charakteryzacja i mroczna scenografia przenoszą nas w baśniowy świat, który pomimo braku elementów animowanych, pozwala wczuć się sytuację błądzących między drzewami aktorów. Piosenki, które w moim odczuciu zaliczają się do jednych z lepszych w wieloletniej twórczości wytwórni Disney’a, zmontowane są w mistrzowski sposób tak, by zwrotki śpiewane przez poszczególnych bohaterów współgrały ze sobą wzajemnie. Na szczególną uwagę zasługuje jednak występ Chrisa Pine’a i Billy’ego Magnussena, którzy, jako zakochani książęta, ku uciesze żeńskiej części publiczności, dzielili się z nami swoimi miłosnymi rozterkami.

 Choć baśnie przeznaczone są głównie dla młodszych widzów, to jednak "Tajemnice lasu" okazują się filmem dosyć poważnym. Znajdziemy w nim bowiem motyw zdrady, morderstwa czy zemsty, a także winy i kary, których oryginalne opowieści nie reprezentują, bądź robią to w bardziej subtelny sposób. Przystojny Książę nie okazuje się tak lojalny, jaki mógłby się wydawać, a Olbrzymka terroryzująca miasto w żadnym razie nie przybywa do królestwa w dobrych zamiarach. Chociaż obnaża złe aspekty ludzkiej natury, film ten nie jest pozbawiony podstawowych wartości takich jak miłość, przyjaźń, lojalność, oddanie czy poświęcenie. Morał i wyraźny przekaz sformułowany jest na tyle przystępnie, by dotrzeć mógł do dorosłych, ale również do nieco młodszych widzów. Baśniowa tematyka filmu ukrywa poważniejszy sens, który nie zostałby zrozumiany przez dzieci. Jest to jeden z powodów, dla których dolna granica wieku określona została jako 12 lat. Ponadto brak wersji z polskim dubbingiem uniemożliwia seans rodzinom z mniejszymi dziećmi. Uważam to jednak za zaletę, ponieważ oryginalne hollywoodzkie piosenki są na tyle dopracowane, że żal byłoby słuchać ich polskiego odpowiednika.

 Choć mógłby wydawać się infantylny i niepoważny, film ten momentami naprawdę trzyma w napięciu. Niestety jego odbiór nieco utrudnia wszechobecny patos, który pojawia się w pewnym momencie i nie opuszcza nas już do samego końca. Ponadto momentami fabuła nieco zwalnia, a w rezultacie niektórych może nudzić i zniechęcić do dalszego seansu. Mimo kilku potknięć, film ten jest udaną produkcją. Świetni aktorzy, genialny wokal i dopracowana część wizualna tworzą z "Tajemnic lasu" cieszące oko widowisko. Nominacje do Oscarów za scenografię i kostiumy są więc w pełni zasłużone. Rob Marshall podjął się trudnego zadania, które, choć nie bezbłędnie, wykonane zostało dosyć przyzwoicie. Chociaż przeciwnicy musicali mogą odnosić się do tej pozycji sceptycznie, to jednak film pod względem muzycznym niejednego może pozytywnie zaskoczyć. Jeżeli więc macie ochotę na przyjemny seans w doborowej obsadzie, "Tajemnice lasu" powinny spełnić wasze oczekiwania.

MOJA OCENA: 6/10

Paulina Leszczyńska
Miss_Joker (Filmweb)

piątek, 13 lutego 2015

W SZPONACH CHAOSU


Recenzja filmu "Mroczny Rycerz" (2008)


Postać Batmana po raz pierwszy pojawiła się w komiksach z 1939 roku. Mimo swego sędziwego wieku, wciąż cieszy się ponadczasową popularnością. Perypetie człowieka – nietoperza zekranizowali już między innymi Tim Burton i Joel Schumacher. Pierwsze dziesięciolecie XXI. wieku przyniosło nam jednak odświeżoną historię Bruce’a Wayne’a, za której sukcesem stoi nie kto inny, jak utalentowany Christopher Nolan.

 "Nolanowska" trylogia rozpoczęła się w 2005 wraz z wejściem do kin filmu "Batman – Początek". Poznaliśmy tam dzieciństwo i historię milionera Bruce’a Wayne’a, w którego wcielił się Christian Bale. Film ten dla fanów filmów Nolana mógł okazać się rozczarowujący, lecz cóż z tego, gdy już trzy lata później w kinach pojawiła się znacznie lepsza kontynuacja?

 "Mroczny Rycerz" jest dziełem wybitnym w swoim gatunku. Nolan serwuje nam dawkę niepewności, strachu i chaosu wprowadzanego przez Jokera (w tej roli rewelacyjny Heath Ledger). Z zapartym tchem śledzimy perypetie zamaskowanego bohatera w pelerynie, który za wszelką cenę stara się wprowadzić porządek na ulicach Gotham. Przebiegły Joker okazuje się jednak trudniejszym rywalem niż Ra's Al Ghul (Liam Neeson) czy Jonathan Crane (Cillian Murphy) z poprzedniej części. Jego szaleństwo prowadzi do nieodwracalnych w skutkach wydarzeń, które już na zawsze zmienią życie tytułowego bohatera.

Choć "Mroczny Rycerz" jest filmem o Batmanie, to jednak Bale zupełnie znika u boku charyzmatycznego Ledgera. Jego Joker jest jedną z najlepszych filmowych kreacji ostatnich dziesięcioleci. O ile we wcześniejszych rolach wypadał raczej przeciętnie, o tyle w "Mrocznym Rycerzu" prezentuje najwyższy światowy poziom, za który, pośmiertnie już, został uhonorowany Złotym Globem i Oscarem.

 Film ten zapewnia nam spotkanie z wieloma wyrazistymi postaciami. Batman nie poradziłby sobie bez lojalnego porucznika Jamesa Gordona (Gary Oldman), swojego troskliwego lokaja Alfreda (Michael Caine) czy specjalisty od nowinek technicznych Luciusa (Morgan Freeman). Jak każdy superbohater, również Batman potrzebuje swej ukochanej. Uczuciem obdarza przyjaciółkę z dzieciństwa Rachel (Maggie Gyllenhaal), której serce należy jednak do walczącego z bezprawiem Harvey’a (Aaron Eckhart).

 Nolan, który unika technologii 3D, cały film nakręcił przy użyciu kamer IMAX i dzięki temu stworzył audiowizualne widowisko oddziałujące na zmysły. Gra światła i niepokojąca muzyka skomponowana przez rewelacyjnego Hansa Zimmera, wprowadzają do filmu grozę i lęk. Muzyka w pełni oddaje charakter postaci Jokera i kierujące nim szaleństwo. Tak jak i on, ścieżka dźwiękowa zaskakuje i nie pozwala spokojnie usiedzieć w fotelu. Jesteśmy pozbawieni komfortu i bezpieczeństwa, a reżyser wciąga nas do gry i przenosi na mroczne ulice miasta.

 W filmie znajdziemy pościgi, wybuchy, a także sceny walk, jednakże na pierwszy plan wysunięta jest inteligentna rywalizacja Batmana z Jokerem. Film ten nie jest łatwym i przyjemnym seansem, bowiem postać umalowanego na biało złoczyńcy bez przerwy nas intryguje. Odprężamy się jedynie podczas scen, w których nie widzimy jego pociętej twarzy. Kiedy jednak na ekranie pojawia się jego pogardliwy uśmiech, wiemy, że coś się święci. Nie jesteśmy jednak w stanie przewidzieć, jaki będzie jego kolejny krok. Joker kocha chaos, niczego się nie boi i znajdzie wyjście z każdej sytuacji. Z takim przeciwnikiem Batman od samego początku znajduje się na straconej pozycji, jednak fani wybawcy Gotham do samego końca mogą mieć nadzieję, że nietoperz przewyższy intelektem szalonego rywala.

 "Mroczny Rycerz" jest jednym z tych filmów, w których chętniej śledzi się poczynania czarnego charakteru. Chociaż bez skrupułów szantażuje i morduje, to jednak Joker nie okazuje się złoczyńcą, do którego czuje się nienawiść. Jackowi Nicholsonowi nie udało się stworzyć tak złożonej postaci. Jego Joker był odpychający i bezwzględny, natomiast Ledger zaserwował nam postać enigmatycznego szaleńca, którego psychika okazuje się nierozwiązywalną zagadką.

 Batman jest jedną z najsłynniejszych komiksowych postaci, która zasłużyła na godną swej sławy ekranizację. W końcu, 69 lat po swych narodzinach doczekał się. "Mroczny Rycerz" nie jest jedynie najlepszą historią o Batmanie, ale również jedną z najlepszych komiksowych ekranizacji, jakie kiedykolwiek powstały. Twórcy filmów o superbohaterach mają częstą tendencję do spłycania charakteru protagonistów, którzy, choć w papierowej wersji są wyraziści, w filmach prezentują się raczej nijako. Fakt, że Ledger swoją rolą zdeklasował resztę obsady, nie powinien wpływać na obiektywną ocenę Bale’a, który mając u boku nadzwyczaj zdolnego Australijczyka, mimo wszystko zaprezentował się dobrze. Chociaż jego wymuszona chrypa niejednego widza mogłaby zirytować, to jednak w żadnym razie nie można odebrać mu zdolności aktorskich.

"Mroczny Rycerz" jest jednym z najlepszych filmów science fiction XXI. wieku, a także przełomem w karierze Nolana, który już w "Śledząc" udowodnił nam, że jest specjalistą od intryg i złożonych postaci. Zawiesił poprzeczkę na tyle wysoko, by nie pozwolić konkurentom osiągnąć równie fantastycznego efektu.


Pomimo upływu lat, "Mroczny Rycerz" wciąż góruje na liście moich ulubionych filmów. Często do niego wracam i wciąż na nowo zachwycam się Jokerem, o którego sukcesie utalentowany Heath Ledger nigdy się nie dowiedział. Z niemal stuprocentową pewnością można by stwierdzić, że już nigdy nikt nie stworzy drugiego, równie zapadającego w pamięć Jokera. Ledger tchnął w komiksowego szaleńca nowe życie i pozostawił w nim cząstkę samego siebie.

 "Mroczny Rycerz" to najlepsza kinowa opowieść o perypetiach Batmana, a jej kasowy sukces i niesłabnąca popularność dowodzą, że film ten ma duże szanse, by zapisać się na kartach historii światowej kinematografii.



MOJA OCENA: 10/10

Paulina Leszczyńska
Miss_Joker (Filmweb)

Niezgodny



Recenzja książki "Cztery"


"Cztery" przedstawia wydarzenia sprzed spotkania Tobiasa z Tris. Sama autorka przyznała w książce, że powieść ta była pierwszą częścią, którą zaczęła pisać. Niestety, brak weny i pomysłu na dalszy ciąg fabuły zmusił ja do odłożenia "Czterech" i zabrania się za "Niezgodną".

Trylogia "Niezgodnej" jest obecnie jedną z ciekawszych pozycji literatury młodzieżowej. Ekranizacja pierwszej części odniosła na tyle duży sukces, by obecnie trwały prace nad drugim filmem. Niestety, jak to z każdą trylogią bywa, każda kiedyś się kończy. Veronica Roth wpadła więc na pomysł dokończenia powieści, nad którą zaczęła pracować kilka lat wcześniej.

"Cztery", jak sam tytuł mógłby sugerować, jest czwartą częścią historii Tris i Tobiasa. Chociaż przedstawia wydarzenia trwające przed, a także na początku fabuły "Niezgodnej", dużo prościej zrozumieć ją będzie czytelnikom zapoznanym z trylogią. Ta 300-stronicowa książka przybliża nam tajemniczą postać Tobiasa i szczegółowo tłumaczy nam, co nakłoniło go do przystąpienia do Nieustraszonych. Narratorem jest sam Tobias, który dzieli się z nami swoimi uczuciami i targającymi nim emocjami.

Powieść nie robi już jednak takiego wrażenia jak trzy poprzednie. Choć na okładce wyraźnie widnieje informacja, że fabuła książki dzieje się w czasach, gdy Tobias i Tris nie wiedzieli o swoim istnieniu, to jednak już w jej połowie para się poznaje. Oczekujemy więc opowieści o przeszłości Tobiasa, a niestety otrzymujemy coś, co można by nazwać częściowym streszczeniem "Niezgodnej". Czytając tę powieść, zwyczajnie miałam wrażenie, że Roth zabrakło na nią pomysłu. Jakby w połowie się znudziła i po prostu powieliła to, co już wiemy.

Moim zdaniem lepiej byłoby, gdyby Roth zostawiła tę trylogię w spokoju i nie próbowała już na niej zarabiać. "Wierna" sprawnie zamyka opowieść i nie ma potrzeby wracania do wcześniejszych wydarzeń. Pomimo małych gabarytów, książka ta jest dosyć droga. Nie warto wydawać na nią tylu pieniędzy zważywszy, że niczym ona nie zaskakuje.

"Cztery" czyta się dość przyjemnie, jednakże po lekturze poczułam się oszukana, rozczarowana i... znudzona. Ile razy można bowiem czytać o tym samym? Mam nadzieję, że Roth odpuści sobie już "Niezgodną" i stworzy nową, równie popularną powieść, która skradnie serca milionów czytelników na całym świecie.

MOJA OCENA: 6/10

Paulina Leszczyńska
Miss_Joker (Lubimy Czytać)

wtorek, 3 lutego 2015

LEKCJA ŻYCIA


Recenzja filmu "Nie jesteś sobą" (2014)

Kilka lat temu podobna historia przedstawiona w "Nietykalnych", skradła serca milionów widzów na całym świecie. George C. Wolfe przedstawia nam żeńską wersję przyjaźni między chorym a jego opiekunem, która nie jest jednak tak kolorowa jak ta z francuskiej produkcji.

Kate (Hilary Swank), główną bohaterkę, poznajemy jako zdrową i radosną 35-latkę. Szczęśliwa mężatka otoczona dobrymi przyjaciółmi, wiedzie życie godne pozazdroszczenia. Kiedy jednak ona, wirtuoz fortepianu, zaczyna grać, zauważamy, że coś tu jednak nie gra.

W tym kluczowym momencie reżyser przenosi nas do jej rzeczywistości 1,5 roku później i uświadamia nam, co zapoczątkował wcześniej przedstawiony wieczór. Widzimy chorą Kate, która nie jest w stanie sama wykonać nawet podstawowych czynności. We wszystkim pomaga jej kochający mąż Evan (Josh Duhamel) lub opiekunka, którą jak się później dowiadujemy, Kate zwolniła. Cierpiąca na stwardnienie zanikowe boczne kobieta, pomimo swojej beznadziejnej sytuacji postanawia odmienić swój monotonny żywot. Wbrew radom męża, zatrudnia więc nieodpowiedzialną i szaloną Bec (Emmy Rossum), która nie robi dobrego wrażenia nawet na rozmowie kwalifikacyjnej.

Dziewczyna okazuje się koszmarną opiekunką, jednak z czasem nabiera wprawy, a także znajduje z Kate wspólny język. Kobiety zaprzyjaźniają się i spędzają razem coraz więcej czasu. Zaczyna łączyć je niepowtarzalna przyjaźń, która trwać ma dłużej, niż którakolwiek mogłaby przewidzieć.

"Nie jesteś sobą" to obraz smutny i przytłaczająco prawdziwy. Choć znajdziemy w nim sporo zabawnych scen, to jednak częściej wyciska z nas łzy smutku niż szczęścia. Film pokazuje chorobę, która odziera z godności, a następnie prowadzi do nieuchronnego końca. Im dalej brniemy w tę historię, tym bardziej zasmuca nas fakt, że może to przytrafić się każdemu z nas. Niegdyś czerpiąca z życia Kate, zostaje unieruchomiona na wózku ze świadomością, że nigdy nie będzie miała dziecka, którego tak bardzo pragnęła, ani nie spełni swoich niezrealizowanych marzeń. Nie panując nad postępującą chorobą oddala się od przyjaciół i całe dni spędza zamknięta w czterech ścianach, unikając ciekawskich spojrzeń przechodniów lub ich cichych komentarzy. Bec jednak staje się impulsem do działania. Pomaga i pokazuje jej świat. Nie rozpacza nad losem Kate, lecz traktuje ją jak zdrową osobę. Staje się jej rękami i nogami, a później, gdy słowa wypowiadane przez Kate stają się niezrozumiałe, także jej ustami.

Hilary Swank już kilka lat temu udowodniła w filmie "Za wszelką cenę", że tego typu role są stworzone wprost dla niej. W "Nie jesteś sobą" prezentuje się być może nawet lepiej niż kiedyś i niebywale przekonująco pokazuje cierpienie, przez które przechodzi jej bohaterka. Śledząc jej poczynania na ekranie, współczujemy jej i kibicujemy w walce z chorobą.

Choć film ten, podobnie jak i "Nietykalni" jednocześnie bawi i wzrusza, to jednak po seansie nakłania do innych refleksji. Nie jesteś sobą nie jest komedią, a okrutnie prawdziwą historią kobiety, której los dzielimy w trakcie seansu. Widząc Kate dostrzegamy jak wiele mamy i jak mało potrzeba, by wszystko to stracić.

"Nie jesteś sobą" wycisnął ze mnie bardzo dużo łez, a to za sprawą wzruszającej historii i niesamowicie przekonującej kreacji Swank. Postać Bec momentami irytuje i zaburza ten perfekcyjnie skonstruowany obraz, jednak takie było zadanie Rossum, która zaprezentowała się satysfakcjonująco. Charyzmatyczny Duhamel tymczasem dopełnia drugiego planu i wraz ze swoimi postępkami wprowadza niemało zamieszania w życiu Kate.

Obraz ten będzie świetnym wyborem dla tych, którzy lubią uronić parę łez w czasie seansu, jednak ci twardsi również mogą ulec urokowi filmu. Istnieje duże prawdopodobieństwo iż, podobnie jak moje, skradnie również Wasze serca.

MOJA OCENA: 9/10

Paulina Leszczyńska
Miss_Joker (Filmweb)