Recenzja filmu "The Incredible Hulk" (2008)
Uniwersum Marvela znane jest powszechnie nie tylko fanom
filmów science fiction. Liczba filmów o bohaterach Marvela z roku na rok wciąż
wzrasta, co oznacza, że cieszą się one zainteresowaniem na skalę światową. Po
co bowiem tworzyć coś, na czym się nie zarabia? Filmy tego typu już od kilku
dobrych lat dominują w rankingach kinowych hitów. Czy jednak „The Incredible
Hulk” okazał się tak udaną produkcją?
Hulk jest dość specyficznym superbohaterem. Nie wkłada na
siebie lateksowego kostiumu, peleryny, ani zbroi. Wręcz przeciwnie, często
biega nago, ewentualnie w podartych szortach. Jest brzydkim, zielonym mutantem,
którego zachowanie zasługuje na naganę. W wyniku napromieniowania, Bruce Banner
(Edward Norton), zamienia się w tego nieciekawego potwora, nad którym on sam
nie panuje. Po powrocie do ludzkiej postaci budzi się w najdziwniejszych
miejscach kompletnie nie pamiętając, co robił w czasie przemiany.
Wcześniej w postać Hulka wcielił się Eric Bana. Film z 2003
roku okazał się, delikatnie mówiąc, niewypałem. Po Nortonie rolę tę przejął
Mark Ruffalo, który w „Avengersach” został kompletnie przyćmiony przez resztę
ekipy. Jego naukowe eksperymenty rozumie tylko Tony Stark (Robert Downey Jr),
którego kochają miliony widzów. Banner nie ma przy nim szans. Przestano więc
zajmować się osobnymi filmami o tej postaci i obecnie funkcjonuje ona w
„Avengersach” wraz z resztą T.A.R.C.Z.Y. Jeden ukochany geniusz w ekipie
przecież wystarczy. Od razu wiadomo jak skończy się starcie Ruffalo vs. Downey
Jr, prawda?
O ile Hulk może wydawać się odrażającym potworem, to sam Banner
ma swoją ukochaną Betty (Liv Tyler), która bez wahania postanawia pomóc swojej
długo niewidzianej miłości. Okazuje się ona jedyną osobą, która potrafi
ujarzmić wściekłego Hulka i wzbudzić w nim ludzkie emocje. Motyw przypominać
może disney’owską „Piękną i Bestię”, jednak Marvel nie proponuje tak
romantycznego zakończenia.
Wielu nieusatysfakcjonowanych widzów ucieszyć może widok
Tonego Starka w ostatniej scenie. Marvel zawsze zaskakuje swoich widzów końcowymi
scenami nawiązującymi do T.A.R.C.Z.Y. i reszty bohaterów. Dlaczego „The
Incredible Hulk” miałby być gorszy? W końcu film ten pojawił się w kinach
jeszcze długo przed premierą pierwszej części „Avengersów”. Można odczytać ten
motyw jako swoistą zapowiedź kolejnych filmów.
Edward Norton jeśli się postara, potrafi zagrać naprawdę
genialnie. Udowodnił to chociażby w „Lęku pierwotnym”, „Podziemnym kręgu” lub
„Więźniu nienawiści”. Najczęściej sprawdza się w rolach podstępnych czarnych charakterów, których pomimo niecnych planów nieraz i tak nie da się nie polubić.
Jak jednak miał zaprezentować swoje możliwości w Hulku? Nie ukrywajmy, film ten
leży na niższej półce zarówno filmów science fiction, jak i dorobku Marvela.
Jest jednak w tym filmie coś, co nie pozwala widzowi zmienić kanału. Choć nie
wciąga tak jak „Iron Man” czy chociażby „Thor”, to jednak coś trzyma widza
przed odbiornikiem. Jedni może są ciekawi zakończenia, drudzy oglądają dla
swojego ulubionego aktora, a jeszcze inni dlatego, że lubią Marvela. Jest on
bowiem marką samą w sobie i logo firmy na początku filmu, z biegu daje mu „łapkę
w górę”. Może to podświadomość? Wszyscy jesteśmy próżni i lubimy produkty
sygnowane popularnymi znaczkami.
Chociaż film ten nie powala ani efektami, ani wyszukaną
fabułą, to jednak seans uważam za udany. Edward Norton i Liv Tyler pięknie
prezentują się razem na ekranie. Ich miłości przeszkadza tylko nieposkromiony
zielony stwór, który pojawia się w najmniej spodziewanym momencie. Film ten
może spodobać się zarówno starszym, jak i młodszym. Trzeba tylko oglądać go z
przymrużeniem oka. Zresztą, tak jak każdy film z tego gatunku.
MOJA OCENA: 7/10
Paulina Leszczyńska
Miss_Joker (Filmweb)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz