Recenzja filmu "Zanim się pojawiłeś" (2016)
Powieść autorstwa Jojo Moyes światło dzienne po raz pierwszy
ujrzała w 2012 roku. Wielu osobom klimatem przypominać może twórczość Nicholasa
Sparksa lub Cecelii Ahern. Ich książki również doczekały się własnych, lepszych
bądź gorszych ekranizacji. Po czterech latach oczekiwania, "Zanim się pojawiłeś"
doczekała się własnego miejsca w kinematografii. Co więcej, na plakacie filmu
znaleźć można dobrze znane wszystkim nazwiska. Co kryje się więc pod tą
estetycznie dopracowaną przykrywką?
Lou Clark (Emilia Clarke) jest dziecinną 26 – latką, która
swoje najlepsze lata zmarnowała pracując w kawiarni. Ma kochającego sport
chłopaka Patricka (Matthew Lewis) oraz wspaniałą i ciepłą rodzinę. W zasadzie,
od życia nie oczekuje niczego więcej. Jej sytuacja zmienia się jednak, gdy jej
ukochana kawiarnia zostaje zamknięta. Pilnie poszukując pracy, natrafia na
ofertę państwa Traynorów. Choć okazuje się niezbyt kompetentna,
otrzymuje posadę i poznaje Willa (Sam Claflin), sparaliżowanego 31 – latka.
Właściwa akcja rozpoczyna się wraz z ich pierwszym
spotkaniem. Will jest oschły i niemiły, co jednak nie zraża gadatliwej i
pogodnej Lou. Chociaż pracę podejmuje jedynie ze względu na przyzwoite zarobki,
bardzo angażuje się w swoje nowe zajęcie. Relacja z Willem już wkrótce zmienia
się w coś więcej i żadnym problemem nie jest dla niej praca po godzinach czy
zagraniczna wycieczka. Bohaterowie w niedługim czasie rozumieją, że łączy ich
prawdziwa miłość. Niestety, Will ma już swoje plany.
Zarówno Clarke, jak i Claflin, mają spore doświadczenie w
ekranizacjach bestsellerowych powieści. Clarke znana jest przecież z roli
Daenerys Targaryen w "Grze o tron", a Claflina podziwiać mogliśmy jako Finnicka w
"Igrzyskach śmierci" lub Alexa w "Love, Rosie". Oboje również i tym razem bardzo
dobrze wypadli na ekranie. Clarke momentami być może była nieco przerysowana,
jednak Claflin rewelacyjnie ukazał rozterki targające jego bohaterem. Wszyscy
ci, którzy z wytęsknieniem oczekiwali tej pozycji, nie powinni więc raczej być
zawiedzeni. W tle niejednokrotnie pojawiały się klimatyczne hity Eda
Sheerana, które świetnie komponowały się z przedstawionymi na ekranie
wydarzeniami. Nie można zapomnieć również o naprawdę fantastycznych zdjęciach.
Piękne zamki, plaże i przecudowny Paryż wręcz olśniewają.
Thea Sharrock nakręciła naprawdę dobrą produkcję z myślą
głównie o żeńskiej części publiczności. Mężczyźni nigdy nie rozumieli, co
takiego kobiety widzą w romansach. "Zanim się pojawiłeś" to film pełen radości,
lecz również wzruszeń, czego dowodzą zresztą szlochające na sali panie. Nikt
nie spodziewał się fajerwerków i nikt również ich nie otrzymał. To stonowana,
grająca na emocjach opowieść, z której każdy może wyciągnąć wnioski. Każdy widz ma możliwość wczuć się w sytuację głównych postaci i zastanowić się, co on by w ich sytuacji
uczynił.
"Zanim się pojawiłeś", to nie najlepszy romans jaki
kiedykolwiek powstał. To nie jest również najlepsza książkowa ekranizacja, ani
najciekawsza rola Clarke i Claflina. Mimo swej pozornej przeciętności, mimo
wszystko, po seansie nie zapomina się o niej tak szybko. Jeżeli oczekujecie
więc od filmu czegoś więcej niż jedynie bezsensownego zabicia czasu, "Zanim się
pojawiłeś" to dobra inwestycja. To film o smutku, miłości i życiowych wyborach.
Nic przecież nie jest nam dane raz na zawsze. Cieszmy się więc każdym dniem
tak, jakby jutra miało nie być.
MOJA OCENA: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz