Craig Gillespie swoją opowieść rozpoczyna spokojnie. Poznajemy niepozornego Berniego Webbera (Chris Pine), który udaje się na randkę w ciemno. Od razu widać, że główny bohater jest nieśmiały i spokojny. Gdy spotyka Miriam (Holliday Grainger), nie może uwierzyć, że dziewczyna jego marzeń odwzajemnię jego uczucia. Miłość Berniego i Miriam rozwija się. Oboje bardzo się kochają. Nad ich związkiem gromadzą się jednak ciemne chmury. Wcale nie chodzi o to, że się ze sobą nie dogadują. Przyczyną ich problemów okazuje się zajęcie, któremu Bernie oddał się już dawno temu.
Choć wydaje się nieśmiały i całkiem zwyczajny, Bernie w
pracy okazuje się zupełnie innym człowiekiem. Jako pracownik straży
przybrzeżnej jest gotów nieść pomoc bez względu na konsekwencje. Jego wyczyny
pamiętają wszyscy mieszkańcy miasteczka. Ocalił niejedno ludzkie życie. Wyrzuty
sumienia nie pozwalają mu jednak zapomnieć o tych, których nie był w stanie zabrać
na ląd.
Gdy w lutym 1952 roku we wschodnie wybrzeże Stanów
Zjednoczonych uderza potężny sztorm, Bernie rozumie, że to na jego barkach
spoczywa odpowiedzialność za tych, którzy pozostali na morzu. Tankowiec
Pendleton zmierzający do Bostonu przegrywa starcie z bezwzględnym żywiołem.
Kadłub okrętu zostaje rozerwany, a ponad trzydziestoosobowa załoga może jedynie
czekać na pomoc. Tankowiec nabiera wody, a deszcz nie ustaje. Na dodatek
łączność ze lądem jest bardzo ograniczona. Wszystko zależy od tego, czy straż
ich odnajdzie i dotrze na czas.
Wbrew rozsądkowi, dowódca Daniel Cluff wysyła ekipę z
Webberem na czele. Choć każdy rozważny człowiek wiedziałby, że w takich
warunkach nie należy wypływać na otwarte morze, rozkaz musi być bezwzględnie
wykony. Dotyczy to zwłaszcza samego Berniego, który zasady traktuje
niesamowicie poważnie. W tym momencie właśnie, rozpoczyna się właściwa akcja
filmu. Napięcie rośnie, a widz nie jest w stanie przewidzieć, jak potoczą się
losy uwięzionych na morzu bohaterów.
Napięcie dozowane jest oszczędnie. Akcja toczy się w trzech
różnych miejscach – na lądzie, na tankowcu i na łodzi straży przybrzeżnej.
Każdy, choć w innej sytuacji, obawia się groźnego żywiołu. Miriam i inni
mieszkańcy miasteczka, choć względnie bezpieczni, zamartwiają się o bliskich
pozostałych na morzu. Załoga tankowca wie, że każda upływająca minuta to krok
bliżej śmierci. Nie mają nawet pojęcia, czy ktokolwiek wyruszył im z pomocą.
Webber i jego przyjaciele mają natomiast zaryzykować życie, by odnaleźć tych,
którzy już niemal stracili nadzieję. To na jego barkach ciąży odpowiedzialność
za wzywających pomocy mężczyzn i jego ekipę. Ma na dodatek świadomość, że jego
śmierć byłaby potężnym ciosem dla ukochanej Miriam. Jak więc uratować ponad
trzydziestu ludzi i bezpiecznie powrócić na ląd? Zadanie to wydaje się niemal
niewykonalne.
Mając świadomość beznadziejnego położenia głównego bohatera,
widz wątpi, że w ogóle możliwe jest wykonanie zadania. Postać Pine’a
przedstawiona jest jako troskliwy, kochający i niesamowicie odważny człowiek. Chcąc
nie chcąc, trzymamy więc za niego kciuki. Jest przecież zbyt szlachetny, by
zginąć w tak okropną noc. Komiksowi superbohaterowie w pelerynach mogą się przy
nim schować.
Wątki niosące nadzieję przeplatają się z tymi, które nie
pozostawiają jej nawet resztki. Każdy sukces zostaje później zastąpiony druzgocącą
porażką. Trudno jest więc stwierdzić, czy akcja ratunkowa się powiedzie. Widz
trwa w niepewności niemal do samego końca.
Świetne zdjęcia i klimatyczna muzyka nadają produkcji
niepowtarzalnego charakteru. Aktorstwo także prezentuje się satysfakcjonująco.
Chris Pine po raz kolejny świetnie sprawdził się w przydzielonej roli i ukazał
Berniego jako opanowanego i walecznego człowieka zarówno w pracy, jak i w życiu
prywatnym. Eric Bana po raz kolejny wystąpił w roli czarnego charakteru, którym
tym razem był nieznoszący sprzeciwu Cluff.
Hollywood stawia wysokie wymagania i obecnie trudno jest
wprowadzić historię, której nikt wcześniej nie widział. "Czas próby" generalnie nie
wprowadza niczego świeżego. Walka na morzu została przedstawiona już wcześniej
chociażby przez Wolfganga Petersena w "Gniewie oceanu". Chociaż tematyka i
okoliczności znacząco od siebie odbiegają, klimatem oba filmy nieco się
pokrywają. Na uwagę zasługuje jednak fakt, że film Gillespiego oparty jest na
autentycznych wydarzeniach, mających miejsce ponad pół wieku temu.
Najważniejsze, że historia Berniego w końcu zasłużyła na, być może niezbyt
spektakularną, jednak całkiem udaną ekranizację. Nie od dzisiaj wiadomo
przecież, że życie pisze najlepsze scenariusze.
MOJA OCENA: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz