Recenzja filmu "Loft" 2014
Mężczyzna spada wprost na zaparkowany pod budynkiem
samochód, naga blondynka zostaje odnaleziona martwa w ekskluzywnym
apartamencie, a pięciu mężczyzn, podejrzewając siebie nawzajem, próbuje
odnaleźć winnego. Pierwsze minuty filmu zwiastują więc ciekawy i trzymający w
napięciu seans. Sam Van Looy od samego początku zasypuje widza efektownymi
scenami, które mogą intrygować, ale i niepokoić.
Karl Urban, James Marsden, Wentworth Miller, Eric
Stonestreet i Matthias Schoenaerts to pięciu wspaniałych, którzy mieli
wprowadzić powiew świeżości do historii, którą sam Van Looy przedstawił siedem
lat wcześniej w belgijskiej wersji filmu. Ostatni z aktorów zagrał zresztą
wówczas bohatera o tym samym imieniu. Można więc zadać sobie pytanie, czy Erik
Van Looy nie miał pomysłu na nowy film? Czy odgrzewanie starych kotletów i
przyklejanie im hollywoodzkiej etykiety miało sens? Tego dowiedzą się jedynie
ci, którzy zapoznali się z wcześniejszą wersją filmu. Warto również dodać, że w
2010 roku Holenderka Antoinette Beumer, stworzyła swoją własną wersję "Loftu".
Żadna historia sprzedawana tyle razy nie może więc już chyba zaskakiwać.
Nie mając pojęcia o istnieniu europejskich wersji filmu, z
wielką przyjemnością sięgnęłam po produkcję z 2014 roku. Znane nazwiska,
ciekawy plakat i intrygujący slogan skutecznie zachęcają do seansu.
Jednocześnie widniejące na polskim plakacie kasowe tytuły, takie jak "Matrix" czy
"Sherlock Holmes", entuzjastów kina raczej nie powinny odstraszyć.
Trzeba przyznać, że Van Looy już w pierwszych minutach przechodzi
do rzeczy. Bez wstępnych ceregieli przedstawia widzowi jak się sprawy mają i
bez uprzedniego wprowadzenia, prezentuje trupa. Zwłoki blondynki o rzekomo
nieznanej bohaterom tożsamości zostają odnalezione w tytułowym "Lofcie", czyli
miejscu schadzek bohaterów z kochankami. Jako, że oprócz nich, nikt nie miał o
nim pojęcia, zaniepokojonym mężczyznom nasuwa się jeden, prawdopodobnie bardzo
słuszny wniosek - wśród nich musi być morderca. Zaczyna się więc przepełniona
kłamstwami, emocjonująca i bezlitosna walka o przetrwanie.
Z początku żaden z nich nie wzbudza podejrzeń. Wszyscy są
wyraźnie zszokowani i zaskoczeni. Czy w takim razie jeden z nich dobrze udaje?
Van Looy wprowadza do fabuły rozbudowane retrospekcje, które przybliżają nam
sylwetki bohaterów i wyciągają na wierzch ich grzeszki. Przedstawiając życie
jednego z bohaterów, pokazuje jego prawdziwe oblicze i kieruje podejrzenia w
jego stronę. Kiedy jednak po raz kolejny cofa się w czasie i przedstawia
kolejnego z podejrzanych, również jego czyni możliwym winowajcą. Reżyser bawi
się z widzem i wciąga go w swoją niebezpieczną zabawę. Trzeba oddzielić fikcję
od prawdy i spróbować znaleźć mordercę. Czasu jest coraz mniej, presja rośnie,
a kolejne fakty wprowadzają do fabuły jeszcze więcej zamętu.
Odtwórcy głównych ról spisali się nienagannie. Każdy z nich
bardzo dobrze oddał charakter swojej postaci. Sceny seksu i nagości
niejednokrotnie nadawały całej fabule powierzchownej przedmiotowości i
odwracały uwagę od zaprezentowanej gry aktorskiej, jednak Van Looy zachował w
tym względzie umiar. Nie pokazał za dużo, a i ograniczył erotykę do koniecznego
minimum. Nikt nie powinien być więc zniesmaczony.
Van Looy w przemyślany sposób dozuje niezbędne do
rozwiązania zagadki fakty tak, by nie zniechęcić widza zbyt szybko. Olbrzymią
zaletą filmu okazuje się oszczędność, z jaką dozuje informacje. Każdy, kto
zaangażuje się w fabułę, będzie ostatecznie chciał się dowiedzieć, czy
jego podejrzenia okażą się słuszne.
Belg sprawnie snuje opowieść, którą widz sam musi poskładać w całość. Brak
chronologii i nieład w sposobie przedstawienia przeszłości bohaterów nie
ułatwia dotarcia do sedna, jednak pozwala jednocześnie na samodzielne
poskładanie faktów.
MOJA OCENA: 6/10
Paulina Leszczyńska
Miss_Joker (Filmweb)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz