Jak w dzisiejszych czasach stworzyć dobre kino dla całej
rodziny, które nie będzie ani infantylne, ani zbyt poważne? Jak w świecie
pełnym tematów tabu stworzyć coś, co zachwyci całą widownię w każdym wieku? Tym
razem Jon Favreau zdecydował się na sprawdzony sposób. Opowieść autorstwa
Rudyarda Kiplinga upiększył dwudziestopierwszowieczną technologią i przedstawił
widowni to, czego oczekiwała. Znana opowieść w nowym wydaniu to to, co we
współczesnym kinie z reguły się sprzedaje. Czy jednak Favreau nie zagubił się
nieco w nawale zaawansowanych technologicznie efektów specjalnych?
Prawdopodobnie najlepiej wszystkim znana wersja "Księgi
dżungli" to animacja z 1967 roku w reżyserii Wolfganga Reithermana. Potem, w
2003 roku historia Mowgliego dorobiła się kolejnej kinowej części. W 2016
pojawiła się jednak aktorska wersja, którą nietrudno było przeistoczyć w
nieestetyczny, przepełniony komputerowymi modyfikacjami niewypał. Biorąc pod
uwagę fakt, że w obsadzie znajduje się dokładnie jeden aktor w ludzkiej postaci,
zaawansowana technologia, o dziwo, wcale nie daje nam się we znaki. Oprócz
krótkiego występu jego ojca, Mowgli jest jedynym człowiekiem w całym filmie.
Choć nietrudno jest to przeoczyć, w produkcji wystąpiła cała gama najgorętszych
nazwisk Hollywood. Wszystkie przemawiające w filmie zwierzęta dorobiły się
światowej klasy głosów. Bill Murray, Ben Kingsley, Idris Elba, Lupita Nyong’o,
Scarlett Johansson, Giancarlo Esposito i Christopher Walken to tylko niektóre ze
słyszanych w oryginalnej wersji filmu głosów. Co więcej, każdy z nich świetnie
wypadł w przydzielonej roli.
Młody Neel Sethi w roli Mowgliego bez wątpienia utrzymał na
swoich barkach cały ciężar filmu. Otoczony komputerowo wygenerowanymi
zwierzętami, absolutnie dał radę przedstawić widzom interakcje zachodzące
między chłopcem a dzikimi mieszkańcami dżungli. Niespełna trzynastoletni Hindus
zaliczył swój pierwszy poważny występ i od początku do samego końca,
przekonywał widownię, że wszystko, co go otacza, może być absolutnie prawdziwe.
Wychowany wśród wilków chłopiec rozmawia z nimi i wspina się po rosnących w
dżungli drzewach. Dodatkowo, pozwala nam zapomnieć o genialnej wręcz
technologii CGI, która w najnowszym filmie Jona Favreau jest niemalże
niedostrzegalna. "Księga dżungli" to uczta dla oka i jedynie zdrowy rozsądek przypomina
publiczności, że wydarzenia przedstawione na ekranie są niemożliwe i w żadnym
razie nie mamy do czynienia z prawdziwą naturą.
W świecie pełnym efekciarskich blockbusterów jesteśmy
przyzwyczajeni do obecności efektów komputerowych w niemalże każdej produkcji.
W pewnym momencie przestaliśmy już zwracać na nie uwagę. "Księga dżungli" zmusza
nas jednak do wnikliwej obserwacji. Wszystko dopięte jest na ostatni guzik.
Możemy szukać niedociągnięć i niedopracowanych komputerowo rozwiązań, ale ostatecznie
nie można się do niczego przyczepić. Pod względem wykonania, Favreau nie
pozostawił miejsca na krytykę. Wykreowana dżungla i jej mieszkańcy zachwycają
realizmem, którego nadal brakuje nieraz nawet najdroższym produkcjom.
Historia Mowgliego znana jest już od wielu pokoleń. Tym
razem mieliśmy okazję obejrzeć jej absolutnie doskonałą wersję. Favreau podjął
się zadania, którego nikt wcześniej tak dobrze nie wykonał. W jego "Księdze
dżungli" nie znajdziemy odrzucających sztucznością kadrów. Nawet sposób, w jaki
wypowiadają się jego zwierzęta jest naturalny. W ciągu niespełna dwóch godzin
można zapomnieć, że zwierzęta przecież nie mówią, a już na pewno nie poruszają
swoimi pyskami.
Dorośli z pewnością docenią staranność dzieła i chętnie
odświeżą znaną im już najprawdopodobniej historię. Młodsi zgłębią natomiast
tajniki dżungli i dowiedzą się, że tamtejsze niedźwiedzie nie zapadają w sen
zimowy. Nie brakuje tam bowiem również kilku interesujących wątków
edukacyjnych.
Favreau nie zwalnia tempa. Można nawet stwierdzić, że z
wiekiem wręcz przyspiesza. Choć ma na swoim koncie uwielbiane przez miliony
dwie części "Iron Mana", dopiero teraz udowodnił, na jak wiele go stać. Świat
docenił jego starania. Dowodem tego jest genialny wynik w box office,
zakończony miejscem w pierwszej czterdziestce. Jego dzieło przebiło wyniki
"Spider-Mana", "Harry’ego Pottera" i "Jamesa Bonda". Chociaż prawdopodobnie nikt nie
spodziewał się fajerwerków, Favreau zapewnił widowni rozrywkę na dobrym
poziomie. Wśród całej masy odmóżdżających produkcji, warto docenić w
repertuarze kin coś, co wprowadza nieco więcej i pozwala bez obaw udać się na
seans nawet z młodymi widzami.
Wszyscy niemile doświadczeni przez technologię CGI mają
teraz doskonałą okazję, by zmienić swoją opinię na temat komputerowo
wygenerowanych i coraz częściej obecnych w filmach rozwiązań. Choć często
stosowana nieudolnie, z odpowiednim wyczuciem i zdolnościami, w kinie może
zdziałać cuda.
Chociaż nie jestem wielką fanką samej historii, obiektywnie
muszę przyznać, że Jon Favreau absolutnie spisał się na medal. Sposób, w jaki po
raz kolejny przedstawiona zostaje ta opowieść, nie przypomina niczego, co do
tej pory widzieliśmy. Z pewnością rok 2016 zakończy się dla Favreau pomyślnie i
utrzyma się on ze swoim dziełem na jednej z najlepszych tegorocznych pozycji.
Nie ma wątpliwości, że nie obejdzie się również bez nominacji do Oscara za
najlepsze efekty specjalne. Wciąż pozostało jeszcze kilka miesięcy, ale chyba nikt w
tak krótkim czasie nie jest w stanie stworzyć czegoś, co komputerowo wypadłoby
jeszcze lepiej.
Absolutnie genialny klimat, przemyślana obsada, świetnie
skomponowana muzyka i zgrabnie poprowadzona fabuła czynią z pozornie zwyczajnej
"Księgi dżungli" dzieło najwyższej klasy. Mało kto mógłby przypuszczać, że film
ten prezentować się będzie tak dobrze. Jeszcze mniej osób przewidziałoby tak
olbrzymi sukces filmu. Przed premierą nie był to przecież aż tak głośny i
często omawiany tytuł. "Księga dżungli" to dowód, że nawet jeżeli obraz nie
przedstawia perypetii bohaterów z uniwersum Marvela lub DC, może zarobić
miliony i miliony do kin przyciągnąć. Z przemyślaną koncepcją, odpowiednimi
zdolnościami i umiarem, widownia może pokochać absolutnie wszystko. Nawet
historię o chłopcu w buszu.
MOJA OCENA: 7/10