Żyjemy w dobie wielkich możliwości. Kto jeszcze parę lat
temu mówił o zakupach przez Internet lub konwersacjach z użyciem kamerki? O
takich luksusach naszym przodkom się nie śniło. Co jednak, kiedy świat
wirtualny przenika się z rzeczywistym? Czy to nie szaleństwo? „Nerve” pokazuje,
że tak. Duet Joost – Schulman kreuje świat bez zasad. Uczestnicy rozgrywki dla
pieniędzy nie cofną się przed niczym.
Świat zwariował na punkcie „Nerve”. Venus (Emma Roberts)
należy jednak do mniejszości, która nie zarejestrowała się na platformie. Nawet
jej najlepsza przyjaciółka Sydney (Emily Meade) od dawna jest graczem. Dzięki
szalonym wyzwaniom stawianym przez obserwatorów, znajduje się w czołówce
nowojorskiego rankingu. Im bardziej lekkomyślne i wymagające zadanie do
wykonania, tym więcej pieniędzy zarabiają gracze. Czyż nie jest to łatwa forsa?
Któż by się nie skusił?
Oferta ta wydaje się wkrótce kusząca dla samej Venus, która
już na początku swojej przygody spotyka przystojnego Iana (Dave Franco). Na
polecenie obserwatorów łączą siły i stają się ich ulubieńcami. Na życzenie będą
musieli zaryzykować własne życie.
Na pierwszy rzut oka, „Nerve” wydaje się kolejną nudną amerykańską
produkcją młodzieżową. Trzeba zresztą przyznać, że z początku wszystko na to
właśnie wskazuje. Akcja co drugiego współczesnego filmu opiera się na internetowej
komunikacji i działaniu sieci bezprzewodowej. Pierwsze sceny filmu to właśnie
zbliżenie na monitor głównej bohaterki. Ci jednak, którzy drżą ze strachu przed
zmarnowaniem 96 minut swojego życia, mogą odetchnąć z ulgą. Obiecuję, że fabuła
wkrótce się przyspieszy i będzie naprawdę ciekawie.
Od razu widać, że całe przedsięwzięcie było dokładnie
przemyślane. W tym filmie gra wszystko – poczynając na świetnie dobranej
obsadzie, a zapierających dech w piersiach zdjęciach i klimatycznym soundtracku
- kończąc. Nasze zmysły zostają
odpowiednio pobudzone, a my sami czujemy się, jakbyśmy byli w samym środku
akcji. Jesteśmy w stanie utożsamić się z graczami. Denerwujemy się zupełnie,
jak gdybyśmy to my mieli do wykonania niebezpieczne zadania. Na ekranie
wyraźnie widać chemię między Emmą Roberts i Davem Franco. Nigdy nie miałam
jednoznacznie wyrobionego zdania na temat ich aktorstwa, jednak obiektywnie
stwierdzam, iż ich duet wypadł świetnie. Na drugim planie znajdziemy Juliette
Lewis, Emily Meade lub rapera Machine Gun Kelly, który w roli zawziętego Tya
sprawdził się rewelacyjnie. Wszyscy zakochani w Nowym Jorku będą absolutnie
zachwyceni. Zdjęcia oświetlonego nocą miasta przy akompaniamencie muzyki autorstwa
MØ, BØRNS, Alex Winston czy Melanie Martinez, z pewnością przypadną do gustu
każdemu. W moim przypadku taki dobór utworów był strzałem w dziesiątkę. Mocne
elektroniczne brzmienia przeplatane subtelnymi nutami absolutnie mnie
zachwyciły. Zapewniam, że niejeden widz po powrocie z kina, od razu zabierze
się do poszukiwania listy piosenek z filmu.
Chociaż „Nerve” koncepcją opiera się na kilku utartych w
Hollywood schematach, absolutnie nie jest kopią żadnego z powstałych wcześniej
filmów. To pomysł świeży i zaskakujący. O młodych dla młodych, ale nie tylko.
Warto się zastanowić, czy pieniądze naprawdę dają szczęście? I czy nie czujemy
się w sieci zbyt bezkarni? Gdy jesteśmy anonimowi, tracimy wszelkie hamulce.
Chyba czas wyznaczyć swoje własne granice.
„Nerve” szokuje i naprawdę daje do myślenia. W sposób
przystępny i dobitny śle przekaz tak potrzebny w dwudziestopierwszowiecznym,
zdominowanym przez media społecznościowe świecie. Oprócz aktualnego przekazu i
bezbłędnego wykonania, „Nerve” zasługuje na pochwałę, bo zwyczajnie jest
naprawdę dobrym thrillerem. Właściwie do końca nie wiadomo, jaki będzie finał
tej historii. Napięcie dozowane jest oszczędnie, do ostatniej sekundy. Trudno
jest przewidzieć, co się wydarzy. Kto wygra? Jakie będzie kolejne wyzwanie? Na
to właśnie trzeba cierpliwie czekać.
Podczas seansu cały czas nurtowało mnie jednak jedno
pytanie. W erze wielkookreanowych smartfonów naszym nieodłącznym kompanem
okazuje się tak niezbędna do życia ładowarka. Telefony głównych bohaterów były
więc chyba zaopatrzone w nieśmiertelne baterie, bowiem odnieść można wrażenie,
jakoby cała zabawa odbywała się na jednym ładowaniu! Czekałam aż bohaterowie
zaczną panikować i nerwowo szukać swoich powerbanków, ale nic takiego nie
nastąpiło. Czyżby było to niedopatrzenie ze strony twórców?
Jeżeli poszukujecie czegoś, czego jeszcze wcześniej nie
widzieliście, jesteście koneserami dobrej muzyki, chcecie przejść się ulicami
Nowego Jorku lub najzwyczajniej w świecie kochacie adrenalinę, „Nerve” to dobry
wybór. Nie będziecie zawiedzeni. I pamiętajcie, że liczba obserwujących nie
definiuje tego, jakimi ludźmi jesteście. Nie pozwólcie, by świat wirtualny
zdominował Waszą rzeczywistość.
MOJA OCENA: 7,5/10